środa, 16 grudnia 2015

EPILOG

Słońce, takie piękne. Podziwiałam je jedynie, gdy wschodziło na błękitne niebo tak bardzo niepewne swego uroku. Delektowałam się nim pełna zachwytu, lecz tylko o jednej porze dnia. Ignorowałam je w innych fazach. A teraz, gdy przyglądam się jak zachodzi za horyzontem, dostrzegam jego atrakcyjność. Lśni jak najjaśniejsza gwiazda nadając niebu wiele odcieni pomarańczy, różu i fioletu. Niczym kołysanka usypia je do snu. A ono same oddaje swój piedestał szaro-białemu księżycowi, który zastępuje je z dumą.
   - Wybacz słońce, ale nie jesteś mą jedyną miłością. - wyszeptałam.
Dopiero teraz zrozumiałam dlaczego darzyłam słońce tak wielką miłością. Widziałam w nim mojego tatę wspierającego mnie każdego dnia i ratującego cenne ludzkie życia, moją wiecznie zbuntowaną siostrę Harriet pokonującą codzienne przeciwności, lecz nadal z uśmiechem na twarzy. Widziałam w nim również moją mamę czuwającą nad nami oraz moich przyjaciół: Maddie, Thomasa, Will'ego, Aubrey, Malię, Olivera i moją bratnią duszę Dylana. To właśnie ich uśmiechy były w mym słońcu, które wprawiało mnie w radość każdego dnia. Oni wszyscy, jak te słońce, nadawali niezwykłych barw memu życiu. Bez nich byłabym nikim. Wskazują mi drogę, gdy się zgubię, podnoszą, gdy wyczerpana padam na ziemię, zagrzewają do walki, gdy chcę się poddać, dodają wiary we własne siły. Nie ma takich słów, które mogłyby opisać jak bliscy są oni memu sercu. A gdy odchodzą, zabierają jego cześć ze sobą.
Każdy ma swe słońce. Każdy widzi coś innego w swym słońcu. Jedni go nienawidzą, drudzy kochają,lecz każdego znaczy wiele. Jednakże aby dowiedzieć się co w nim widzimy, musimy przejść przez piekło, które pokaże kim naprawdę jesteśmy, co ukrywamy przed całym światem i kogo cenimy najbardziej. Ja przeszłam przez swoje i nie pozwolę, aby ktokolwiek odebrał mi moje słońce. Obronię je za wszelką cenę.
   - Widzimy się jutro. - powiedziawszy to zamknęłam oczy.
 
***
Więc to koniec 1 części :) Dzięki wielkie, że dobrnęliście razem ze mną do końca. Jeśli Wam się spodobało to super, bardzo się cieszę. Będzie mi bardzo miło, jeśli podzielicie się swoją opinią w kom i wg :) Tymczasem niedługo powstanie 2 część :) także wyczekujcie jej i do następnego ;)

poniedziałek, 7 grudnia 2015

18.Z powrotem wśród żywych.

Przebudziłam się w długim, ciemnym korytarzu. Nie czułam żadnego bólu, zapachu, żadnych emocji. Nic. Zdezorientowana zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki. Nagle niespodziewany chłód na mych plecach przyprawił mnie o dreszcze. Zdziwiona powoli się odwróciłam. Ujrzałam uśmiechniętą mamę stojącą tuż przede mną.
   - To nie jest jeszcze koniec Cynthia.
   - Mamo, ja umarłam.
   - Nie słoneczko. Nie umarłaś.
Spojrzałam na nią zdziwiona. Nie rozumiałam jej słów. Byłam pewna swojej śmierci. Czyżby Dylan zdołał mnie ocalić? Jeśli tak, to czemu wciąż tu jestem? Tak wiele pytań nasuwało mi się na myśl.
Z rozmyślań wyrwał mnie głośny ryk wilkołaka zza moich pleców. Dokładnie wiedziałam kto się tam znajdował.
   - Lizzie. - ostrożnie się odwróciłam.
   - Witaj Cynthia. Dawno się nie widziałyśmy, prawda? - uśmiechnęła się pogodnie.
Na ten widok oniemiałam. Nie wiedziałam jak mam na to zareagować. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek ją spotkam.
   - Pewnie jesteś zdziwiona widząc mnie. - zaśmiała się. - Po wszystkim przez co przeszłaś, stwierdziłam, że powinnam powiedzieć ci kilka słów. Przede wszystkim, że jesteś niezwykle silna. Silniejsza ode mnie. Odkąd zostałam wilkołakiem, cały czas szukałam zemsty za wyrządzone mi krzywdy. Byłam okrutna. Wszyscy uważali mnie za potwora, a tymczasem byłam tylko wystraszoną nastolatką.
   - To cię nie usprawiedliwia od zrujnowania tysiąca żyć. - przerwałam jej.
W ciągu jednej chwili poczułam ogarniający mnie całą gniew. Chciałam zabić Lizzie po raz drugi, lecz było to niemożliwe.
   - Widzę twój gniew i to jak nad nim panujesz. Nauczyłaś się więcej niż myślisz. Jesteś kimś więcej niż alfą. Jesteś wojownikiem.
Niespodziewanie poczułam mocne ukłucie w klatce piersiowej.
   - Musisz już wracać. Nie zapominaj o swej potędze. Bądź godną alfą. - posłała mi ostatni ciepły uśmiech.
Chwilę później przyjemne ciepło muskało mą twarz. Nie musiałam otwierać oczu, by wiedzieć, iż jest to moje ukochane słońce. Zapomniałam jak błogim uczuciem jest, gdy ogrzewa moje zmęczone ciało. Uświadomiłam sobie jak bardzo za nim tęskniłam. Pragnęłam je ujrzeć, więc delikatnie podniosłam powieki. Uśmiechnęłam się lekko widząc jak jasno świeci. Następnie rozejrzałam się wokół, aby zorientować się w jakim miejscu jestem. Najpierw dostrzegłam biało-niebieskie ściany oraz podłączoną do mnie aparaturę szpitalną. Gdy spojrzałam w lewą stronę, ujrzałam śpiącego na fotelu przy mym łóżku Dylana. Radość wypełniła mą duszę na jego widok.
   - Dziękuję Lizzie. - powiedziałam z powagą.
Tuż po moich słowach przebudził się Dylan.
   - Cynthia, dawno temu się obudziłaś? - złapał mą dłoń.
   - Nie. Minutę przed tobą. Tylko jak to w ogóle możliwe? Srebro powinno mnie zabić.
   - Tak było. Gdy zamknęłaś swe oczy, oniemiałem. Nie mogłem cię stracić. Rozciąłem więc twoją aortę w miejscu gdzie Ian wstrzyknął ci płynne srebro i wessałem je z powrotem strzykawką. Nie udało mi się wydobyć całego, lecz większość tak. Miałaś go na tyle mało w krwiobiegu, że przeżyłaś. Później zjawiła się Maddie i przynieśliśmy cię tutaj.
   - Dziękuję.
Pocałował mnie w policzek.
   - Dylan, czy Willy...
   - Żyje. - przerwał mi. - Uratowałaś go.
Wszyscy żyjemy, pomyślałam.

***
Przez następne dwa tygodnie dochodziłam do siebie, a każdego dnia byli przy mnie moi bliscy. Wspierali mnie przy każdym kroku, który przysparzał mi jedynie ból. Jednakże ostatecznie udało mi się w pełni wyzdrowieć.
   - W końcu w domu. - powiedziałam wchodząc do salonu.
   - Mam nadzieję, że koniec już z kłamstwami. - zakomunikowała Harriet.
   - Tak. - uśmiechnęłam się do niej pogodnie.
Patrząc na nią, wciąż miałam w głowie list od mamy. Zastanawiałam się w jaki sposób powinnam przekazać jej wiadomość, że jest myśliwym. Jednakże dla mnie nadal była młodszą siostrą. Tak bardzo chciałam ją uchronić od świata, do którego należałyśmy. Byłam pewna, że w końcu dowie się o swoim przeznaczeniu, jednakże bałam się czy jest na to gotowa. Dowodzić wszystkimi łucznikami, mówić kogo mają zabić, to potężna odpowiedzialność. Nie była na nią przygotowana. Nie chciałam jej stracić. Dlatego postanowiłam przez jakiś czas zachować te wszystkie informacje dla siebie, lecz gdy przyjdzie czas, przekażę jej pudełko mamy.
   - Wszystko w porządku? - zapytała zaniepokojona.
   - Tak.
   - To dobrze. Cynthia, ja... bardzo cię przepraszam, 
że nie wspierałam cię, gdy tego potrzebowałaś. Nie mogę sobie nawet wyobrazić przez jakie piekło musiałaś przejść. 
   - Harriet. - przerwałam jej. - Nic mi nie jest. W końcu jestem alfą. - puściłam jej oczko. - To ja powinnam cię przeprosić, że przez cały czas odtrącałam cię od siebie.
Łzy napłynęły jej do oczu, a ja nie myśląc wiele, rzuciłam torbę ze swoimi rzeczami na ziemię i mocno ją do siebie przytuliłam. Czułam jak powoli ogarnia ją błogi spokój. 
   - Zaniosę twoją torbę do pokoju, a później zjemy obiad. Tata niedługo powinien wrócić. - uśmiechnęła się do mnie i odeszła z torbą w ręku.
Chwilę później usłyszałam delikatnie pukanie w drzwi. Zdziwiona podeszłam i otworzyłam je. 
   - Hej... Masz może chwilkę? Chciałabym z tobą porozmawiać. - powiedziała Maddie.
   - Tak, pewnie. Wejdź. - powiedziawszy to, wpuściłam ją do środka. - Wszystko w porządku?
   - Przyszłam tu, aby ci podziękować i przeprosić za to, że nie odzywałam się tak długo. Gdyby nie ty, nie udałoby mi się zapanować nad sobą podczas pełni. Po tym co mi powiedziałaś, zaczęłam walczyć. Pomimo całego bólu, nie poddawałam się. Co prawda trwało to całą noc, ale ostatecznie udało mi się. I to dzięki tobie. Dziękuję.
   - Od samego początku wiedziałam, że ci się uda. - uśmiechnęłam się czule. - Czy to oznacza, że wracasz?
   - Zostanę u Thomasa, jeśli nie masz nic przeciwko.
Kiwnęłam potwierdzająco głową.
Tuż po moich słowach , Maddie uśmiechnęła się pogodnie i wyszła, a ja szczęśliwa poszłam do kuchni. Cieszył mnie fakt, iż wszystko powoli zaczyna się układać. Nie wiedziałam jak długo miał trwać spokój, lecz napawałam się nim póki mogłam.

***
Resztę dnia spędziłam z tatą i Harriet oglądając filmy, a przy tym zajadając się różnymi łakociami. Natomiast tuż przed zachodem słońca poszłam do swego pokoju, usiadłam na łóżku i wpatrywałam się przez okno na kolorowe niebo.

poniedziałek, 30 listopada 2015

17.Sprawiedliwości zadość.

Gdy się przebudziła, poczułam ogromny ból równomiernie rozłożony po moim ciele. Nie pozwalał mi on na jakikolwiek ruch. Następnie poczułam, że moje ręce i nogi są skrępowane czymś co wypalało moją skórę. Zdezorientowana delikatnie otworzyłam swe oczy i spojrzałam przed siebie na zamazany świat. Spanikowana zaczęłam rozglądać się dookoła poszukują jaśniejszych punktów, lecz na marne. Miejsce, w którym się znajdowałam, było przepełnione ciemnością. Czułam jak moje płuca są wypalane, przez co z wielkim trudem oddychałam. 
   - Oczy... - wyszeptałam.
Resztkami sił ujawniłam swe prawdziwe oczy. Ponownie spojrzałam przed siebie. Ujrzałam poczerniałe ściany, lecz nadal nie w pełni wyraźnie. Następnie skierowałam swój wzrok do góry, aby sprawdzić czy dam radę się wyswobodzić.
   - Nie... - łzy ściekły po mych policzkach.
Moje zakrwawione ręce były przywiązane grubym sznurem do metalowego słupa. Szybko spostrzegłam iż jest on przesiąknięty tojadem. Zrezygnowana spojrzałam na swe stopy, które natomiast były uwięzione w przybitych do ziemi sidłach.
   - Och, ocknęłaś się już. 
Nagle przede mną pojawił się Ian.
   - Co ty wyprawiasz?! Wypuść mnie! - krzyknęłam wściekła.
   - Robię to co dawno powinno być zrobione. - powiedziawszy to wyciągnął zza pleców sztylet, a następnie wbił go w mój brzuch. - On również jest przesiąknięty tojadem, tak jak wszystko czego dotykasz. - zaczął powoli go przekręcać.
Wyłam z bólu. 
   - Dlaczego to robisz? - wybełkotałam, gdy przestał.
   - Odebrałaś mi jedyną osobę, którą szczerze kochałem. Chyba nie myślałaś, że tak naprawdę ci to wybaczyłem?
Nie odpowiedziałam.
   - Och, myślałaś. - zaśmiał się. - Urocze. Zatem z wielką przyjemnością uświadamiam cię, że pomszczę dzisiaj Lizzie i w końcu umrzesz. Na początku sądziłem, że twój demon cię zabije, jednakże ujarzmiłaś go. Musiałem więc podjąć pewne kroki, które kosztowały mnie sporo wysiłku, lecz przyznam, że opłacało się.
   - Co masz na myśli? - zapytałam wyczerpana.
   - Wszystko co przytrafiło się tobie, twojej rodzinie, twoim przyjaciołom, to moja zasługa. Nagłe przybycie Madeline nie było przypadkowe. Odnalazłem ją i powiedziałem, że jesteś alfą, która pomoże jej nauczyć się samokontroli. Następnie powiadomiłem Leo jak może sprawić, aby jego mam była z niego dumna. Później była Vicky. Przedstawiłem jej cały twój świat. Całkiem dobrze to przyjęła. Ah, i ta sytuacja z Willy'm. To ja spowodowałem wypadek. Później uciekłaś. Przyznaję, że trochę mnie tym zaskoczyłaś, jednakże zdążyłem przekazać Oliverowi kilka ciekawych informacji. To wszystko, całe twoje cierpienie było dla mnie ukojeniem. Sporo przeszłaś jak na nastolatkę, nie uważasz? - uśmiechnął się. - Teraz tylko poczekam aż twój organizm wchłonie cały tojad. - powiedziawszy to odwrócił się i odszedł. 
   - Muszę się stąd wydostać. 
Zebrałam całą swoją siłę i przed ponad godzinę nieustannie próbowałam się wyswobodzić, lecz na marne. Każdy ruch przynosił mi niewyobrażalny ból. 

***
   - Twoi bliscy wszędzie cię szukają, a ja oczywiście im pomagam. Niestety nigdzie nie możemy cię znaleźć. Jaka szkoda.
Spojrzałam wściekła na Ian'a i dostrzegłam małą buteleczką z żółtą cieczą w jego dłoni.  
Tojad, pomyślałam.
   - Pozwól, że przejdziemy do przyjemniejszej części naszego wspólnie spędzonego czasu. Cóż, przynajmniej dla mnie. - powiedziawszy to podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy i wyjął sztylet z mego brzucha.
Następnie zamoczył go w tojadzie i wbił mi w bok powoli przesuwając w prawą stronę. Czynność tą powtórzył na reszcie mojego ciała. 
Po kilku minutach nie miałam już siły krzyczeć. Jednakże przy ostatnim obrażeniu zaryczałam głosem przepełnionym bólem, po czym głowa opadła mi na dół.
   - Pożałujesz, że to zrobiłaś. - wybiegł.
Wisiałam bezwładnie przywiązana do słupa, próbując nie stracić przytomności. Starałam się przyspieszyć regenerację, aby móc uwolnić się, lecz było za wiele głębokich ran. W końcu zorientowałam się iż mój organizm przestał się leczyć. Musiałam jak najszybciej pozbyć się tojadu ze swojego ciała, jednakże nie wiedziałam jak. Ledwo utrzymywałam oczy otwarte. Byłam pewna swej śmierci. Wiedziałam, że umrę w agonii. Miałam tylko nadzieję, że Ian nie skrzywdzi moich bliskich.
Nagle usłyszałam głośne walenie pięściami w metalowe drzwi. 
   - Cynthia! Jesteś tam?! Powiedz coś! 
Nie byłam pewna czy naprawdę słyszę przyjemny głos Dylana czy jest to zaledwie wytwór mojej wyobraźni. Chciałam, aby mnie uratował, jednakże nie chciałam narażać go na tak wielkie niebezpieczeństwo. Nie potrafiłabym ochronić go przed Ian'em, który torturowałby go na moich oczach.
   - Proszę, odezwij się.

   - To nie możesz być ty... - wymamrotałam dławiąc się krwią. 
Nagle cały świat zastygnął w idealnej ciszy, która koiła moje uszy. Pomimo bólu jaki odczuwałam, brak jakichkolwiek dźwięków był przyjemny. Nie zastanawiałam się co go spowodowało. Napawałam się błogim spokojem póki mogłam. Dokładnie wiedziałam, że to dopiero początek mych tortur. Zdążyłam się już oswoić z myślą, iż na nic się one zdadzą. Nie było sposobu, abym je przeżyła. Cieszyłam się więc ostatnimi chwilami mojego życia.
Niestety niespodziewany huk przywrócił mnie do przytomności. Pomimo szybko upływającego czasu, moje zmysły wcale się nie polepszały. 
   - Cynthia, słyszysz mnie?
Nagle poczułam chłodne dłonie unoszące mą twarz lekko do góry. Znów słyszałam głos Dylana, czułam zapach jego perfum. Koncentrując resztki swych sił, wyostrzyłam swój wzrok do granic możliwości. Widząc ukochanego stojącego naprzeciwko mnie pozwoliłam łzom swawolnie ściekać po mych policzkach. 
   - Wszystko będzie dobrze. Zabiorę cię stąd. - zaczął rozplątywać sznur.
Chciałam go ostrzec przed Ian'em, lecz nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Byłam pewna, iż Pierwszy zdążył się już zorientować gdzie przebywa Dylan i właśnie zmierzał w naszą stronę. Przerażała mnie myśl, że po raz kolejny będę zmuszona do oglądania śmierci bliskiej mi osoby.
Wtedy ktoś z impetem odciągnął Dylana nim ten zdążył mnie uwolnić.
   - Myślałeś, że nie wyczuję twojej obecności?! - wrzasnął Ian. - Zginiesz przez własną głupotę.
Próbując zaprotestować, zwymiotowałam krwią.
   - Patrz mały wilczku jak twój ukochany cierpi i cierp razem z nim!
Chwilę później spostrzegłam niczym przez mgłę Ian'a trzymającego Dylana w górze za gardło i duszącego go. Jego głośny krzyk spowodowany pazurami napastnika rozszarpującymi jego umięśnione ciało sprawiał, że zapominałam o własnym bólu. Jedyne co odczuwałam do cierpienie ukochanego.
   - Podobno jesteś jedną z najsilniejszych alf Cynthia. Udowodnij to. Uratuj go! - krzyczał rozbawiony.
   - Zostaw go...
   - Oczywiście, że go nie uratujesz. Jesteś za słaba. Nie potrafisz nawet ochronić ludzi, którzy poświęcają dla ciebie wszystko. Nie zasługujesz na nich! 
Po tych słowach, zebrałam cały swój gniew i uwolniłam część swego demona. Wściekła spojrzałam na Pierwszego i jednym ruchem zerwałam sznur z mych rąk. Następnie szybko uwolniłam swe nogi od sideł, po czym podeszłam do niego i odciągnęłam Dylana na bok. 
   - Jestem alfą! Czy tego chcesz czy nie, jestem nią i nie zmienisz tego. Mogę być słaba, ale nigdy nie pozwolę, aby ktokolwiek zranił ludzi, na których mi zależy. I nie dbam o to czy to mnie zmieni czy nie. - powiedziawszy to z rykiem zmieniłam się w wilkołaka.
Rozwścieczona rzuciłam się z impetem na Ian'a. Atakowałam go w takim tempie, że nie mógł zmienić swojej postaci. Próbował się bronić, lecz na marne. Pewna siebie zadawałam mu głębokie rany, które wolno się regenerowały.
Nieoczekiwanie poczułam lekkie ukłucie w szyi, jednakże nie zwróciłam na nie większej uwagi.
   - Jak mówiłem, umrzesz jeszcze dzisiaj. - wybełkotał ostatkiem sił z uśmiechem na twarzy. 
Coraz bardziej rozwścieczona zaryczałam, po czym rozszarpałam jego gardło kłami. 
Następnie, gdy tylko się uspokoiłam, powróciłam do poprzedniej postaci. Wystraszona podeszłam do Dylana sprawdzić jego obrażenia.
   - Cynth, twoja szyja... - wyszeptał podnosząc się z ziemi. 
Zdezorientowana sięgnęłam ręką do miejsca, w którym wcześniej poczułam ukłucie. Poczułam tam wbitą strzykawkę w aortę. Czym prędzej wyjęłam ją i dokładnie obejrzałam. Wtedy dotarły do mnie ostatnie słowa Iana'a który tuż przed śmiercią wstrzyknął mi połowę płynnego srebra. Czym prędzej podbiegłam do jego ciała i dla pewności uczyniłam to samo. Wycieńczona upadłam na ziemię. Zaczęłam odczuwać ból zwiastujący koniec.
   - Dylan... - spojrzałam na niego ze łzami w oczach. - Proszę, zaopiekuj się moją siostrą. Ona nie może zostać sama.
   - Co? Cynthia, o czym ty mówisz? Już po wszystkim. Wydostaniemy cię stąd. - podbiegł do mnie i złapał w swe ramiona.
   - Tylko ty się stąd wydostaniesz. - powiedziawszy to po raz ostatni splotłam nasze dłonie i odebrałam od niego cały ból.
Pomimo ryku wydzierającego się z mojego gardła, nie przestałam. Nie puściłam jego ręki dopóki nie odebrałam od niego całego cierpienia. 
   - Wyleczyłaś moje rany. - powiedział uradowany. - Zaniosę cię do szpitala.
   - Nie. Ja umieram. W moich żyłach jest płynne srebro. Została mi zaledwie minuta życia.
   - Nie... Cynthia, nie umrzesz. Nie dzisiaj. Nie tutaj. Nie pozwolę na to. - w jego oczach pojawiły się łzy.
   - Już za późno.
Ścisnął mnie mocniej przerażony. Tymczasem ja patrzyłam głęboko w jego zaczerwione oczy. Po raz ostatni studiowałam ich niezwykły odcień. 
Nieoczekiwanie moje powieki stały się niebywale ciężkie. Starałam się pozostać przytomna, lecz z każdą chwilą byłam coraz bardziej słaba. Z czasem przestałam walczyć. Poddałam się kuszącemu snu, który uwodził mnie. Zamknęłam więc swe powieki z uśmiechem na twarzy.

środa, 25 listopada 2015

16.Morderczy księżyc.

Następnie dziesięć dni minęło spokojnie. Na wielu twarzach widziałam rozpromienione uśmiechy, lecz na mojej go brakowało. Unikałam rodziny, przyjaciół, a w szczególności Dylana. Zamknęłam się w swojej głowie. Byłam więźniem własnego umysłu. Potrzebowałam ratunku, który nie nadchodził. Każdego dnia coraz bardziej pogrążałam się w swym smutku.

***
Szłam powoli szkolnym korytarzem ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nagle wpadłam na nieznaną mi przeszkodę i przewróciłam się. Lekko oszołomiona spojrzałam do góry i ujrzałam stojącego tuż nade mną Dylana. 
   - Strasznie cię przepraszam Cynthia. Zapatrzyłem się w telefon i nie zauważyłem ciebie. - wyciągnął dłoń w moją stronę. 
Nie korzystając z jego pomocy wstałam zażenowana. Następnie otrzepałam spodnie i odeszłam szybkim krokiem. Weszłam do łazienki ze łzami w oczach. Usiadłam na ziemi opierając się plecami o chłodną ścianę. Zamknęłam oczy, aby się uspokoić i jak najszybciej zapomnieć o zaistniałej sytuacji, jednakże z marnym skutkiem. W głowie cały czas tkwił mi widok ukochanego oferującego mi pomoc. Uświadomiłam sobie iż brakowało mi go znacznie bardziej niż przypuszczałam. Nie mogłam pogodzić się z faktem, że już go przy mnie nie ma. Zaczęłam wspominać wspólnie spędzone chwile, smak jego ciepłych ust, głębię czarujących oczu, czuły dotyk. Tęskniłam za tym w jaki sposób na mnie patrzył, dotykał, z jak wielką uwagą słuchał mego głosu. Łaknęłam go. Jednakże mimo to, nie żałowałam swych decyzji. Przynajmniej miałam pewność iż jest bezpieczny.
Po około piętnastu minutach wstałam i wyszłam. Zmierzałam długim korytarzem w stronę wyjścia, gdy nagle dostrzegłam Maddie opierającą się dwoma rękoma o szafki. Ignorując to szłam dalej przed siebie. Mijając ją usłyszałam jej głośnie dyszenie. Lekko zaniepokojona zatrzymałam się i wsłuchałam w rytm bicia jej serca, które było nienaturalnie szybkie nawet jak na wilkołaka.
   - Maddie, wszystko w porządku? - przybliżyłam się do niej.
Rozkojarzona odwróciła głowę i spojrzała na mnie. Ujrzałam jej lśniące oczy, które z każdą chwilą jarzyły się coraz bardziej. Dopiero wtedy dotarło do mnie iż tego dnia jest pełnia księżyca, która skutecznie na nią działa. Bez wahania złapałam ją za rękę i z impetem pociągnęłam za sobą. Czym prędzej wyszłyśmy ze szkoły i poszłyśmy do mego auta. Następnie wsiadłyśmy do niego i ruszyłyśmy w stronę mojego domu. 
Podczas jazdy co chwilę zerkałam na Maddie, która ze wszystkich sił starała się kontrolować. Widziałam z jak wielkim trudem jej to przychodziło. 

***
Gdy znalazłyśmy się na miejscu, wysiadłyśmy z pojazdu i wbiegłyśmy do środka.
   - Coś się stało? - usłyszałam zdziwioną Harriet.
   - Chodź z nami do piwnicy. 
Zaprowadziłam Maddie pod ścianę i zaczęłam ją przypinać łańcuchami oraz kajdanami, co zajęło mi kilka minut.
   - Dzisiaj pełnia. Harriet, ty i tata przenocujecie dzisiaj u Malii. 
   - Co? Nie, Cynthia, nie zostawimy cię tu samej. Pomożemy ci. - protestowała.
   - Wiesz co się stanie, gdy Maddie podczas pełni wydostanie się stąd? Rozerwie wszystkich na strzępy. Bez wyjątku. I z tego co wiem, ani ty ani tata nie potraficie się regenerować, więc idź teraz zabierz potrzebne rzeczy i jedź do szpitala do taty. Pośpiesz się!
Po krótkiej wymianie spojrzeń, wyszła.
   - Maddie, jak się czujesz?
   - A jak myślisz?! - wrzasnęła.
   - Okej... Musisz posłuchać mnie bardzo uważnie. Pod żadnym pozorem nie poddawaj się urokowi księżyca. Będziesz cierpiała, jednakże wiem, że poradzisz sobie. Wierzę w ciebie. - powiedziawszy to odwróciłam się.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon i napisałam Malii wiadomość o zaistniałej sytuacji. Następnie usiadłam na starym fotelu i zaczęłam się zastanawiać co będzie w stanie uspokoić Madeline, gdy zmieni się w wilkołaka.
   - Cynthia, mam do ciebie prośbę. 
Spojrzałam na nią pytająco.
   - Jeśli nie uda ci się zapanować nade mną to zabij mnie.
   - Nie zrobię tego. - odpowiedziałam stanowczo.
   - Nie zniosę większej ilości krwi na mych rękach.
Po jej zaróżowionych policzkach zaczęły ściekać łzy. Chciałam ją pocieszyć, jednakże nie było żadnych słów, które sprawiłyby, że jej poczucie winy zmalałoby. Maddie musiała nauczyć się z nim żyć i przestać obarczać się nim. 
Dokładnie wiedziałam przez jakie piekło będzie przechodzić, dlatego miałam zamiar pozostać przy niej do samego końca. Nawet jeśli przepłaciłabym za to własnym życiem.

***
Kilka godzin później, gdy poczułam, że księżyc zaczyna się wyłaniać, wstałam z fotela i podeszłam do Maddie. Była zmęczona walką z samą sobą, jednakże prawdziwa walka miała się dopiero zacząć.
   - Wypuść mnie... - wymamrotała. - I tak już mi nie pomożesz. Nie potrafisz tego zrobić. Jesteś tylko słabą dziewczyną, która jest przerażona otaczającym ją światem. Ktoś taki jak ty nie zasługuje na bycie alfą. Będę więc na tyle uprzejma, że zabiję cię pierwszą. - uśmiechnęła się pod nosem.
   - Nie zrobisz tego.
   - Dlaczego tak uważasz?
   - Nie jesteś potworem, za którego się uważasz. Jesteś wilkołakiem Maddie, nie mordercą. Jesteś silna. Uda ci się zapanować nad żądzą mordu. Tylko nie wywieszaj białej flagi. Walcz do końca.
Nagle usłyszałam śmiech i oklaski za swoimi plecami. Zdziwiona odwróciłam się i ujrzałam wyłaniającego się zza rogu Ian'a. 
   - Ian? Co ty tu robisz?
   - Piękne słowa. - podszedł do mnie. - Szkoda, że nie zdołałaś powiedzieć więcej. - wstrzyknął nieznaną mi substancję w żyłę.
Tuż po tym cały świat zaczął wirować, a ja nie mogłam oddychać. Tracąc przytomność upadłam na ziemię. 

sobota, 21 listopada 2015

15.Bolesna przeszłość.

   - Więc dokąd mnie zabierasz? - zapytałam tuż po wyjściu z łazienki?
   - Zwiedzimy Star City.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
   - Nie zdążyłaś jeszcze poznać tego miasta.
Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym obydwoje poszliśmy do samochodu. Gdy odjeżdżaliśmy spod domu, dostrzegłam w oknie wpatrzonego w nas Leo. Pomimo to, nie przejęłam się faktem iż może powiedzieć Harriet o tym co widział. Jechałam przed siebie z uśmiechem na twarzy.
   - Oliver, jak dużo wiesz o myśliwych? - zapytałam niepewnie.
   - Niewiele. Myśliwi trzymają wszystko w tajemnicy. Dlaczego pytasz?
   - Bez powodu. - odparłam.

***
Gdy dotarliśmy na miasta zbliżał się wieczór. Zatrzymaliśmy się obok Terra Cafe, po czym wysiedliśmy z auta.
   - Chciałbym najpierw pokazać ci pewne bardzo ważne dla mnie miejsce. - załapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. 
Nie chcąc psuć miłej atmosfery, nie zareagowałam na gest Olivera. Prowadził mnie ciemnymi uliczkami Star City w ciszy. 
Po około piętnastu minutach zatrzymaliśmy się przed małym, opuszczonym domem. 
   - Chciałeś mi pokazać opuszczony budynek? - spojrzałam na niego zdziwiona.
   - To jest, a raczej był, mój dom rodzinny.
Tuż po jego słowach weszliśmy po werandzie do środka.
   - Nie tutaj zmarli twoi rodzice, prawda?
   - Czemu pytasz?
   - Nie czuję żadnego cierpienia w tym miejscu. 
Na twarzy chłopaka pojawił się szeroki uśmiech, który odwzajemniłam.
   - Cynthia... 
Nagle usłyszałam szept.
   - Słyszałeś to? 
   - Nie. Nic nie słyszałem.
   - Chodź... 
Ciekawska podążyłam za tajemniczym głosem. Szłam wąskim korytarzem, który doprowadził mnie do schodów prowadzących do piwnicy. Niepewnym krokiem zaczęłam po nich schodzić, gdy nagle zapaliło się światło i ujrzałam jaką tajemnicę skrywa te pomieszczenie. Weszłam na jego środek i rozejrzałam się wokół siebie. Cała piwnica była wypełniona łukami, strzałami i bronią innego rodzaju. Zszokowana podeszłam do jednego z regałów, na którym leżały różne gatunki tojadu.
   - Cynthia, mogę ci wszystko wyjaśnić. - ujrzałam za sobą spanikowanego Olivera.
   - Polujesz na wilkołaki ... - odwróciłam się i spojrzałam na niego wściekła.
   - Jestem łucznikiem. Właśnie tak wygląda moje życie. Jednakże mimo to, nigdy w życiu nie skrzywdziłbym ciebie czy twoich bliskich.
   - I nie przybyłeś tu z powodu Aubrey.
   - Nie. Jestem tu z powodu Harriet. Skoro odkryłaś już prawdę, to mogę powiedzieć ci resztę. Nigdy nie miałem rodziny zastępczej. Od śmierci moich rodziców żyję tu sam.  
Im dłużej go słuchałam tym byłam coraz bardziej wściekła. Próbowałam ujarzmić gniew drzemiący we mnie, lecz był on zbyt silny.
Podeszłam do Olivera, złapałam za gardło i uniosłam do góry. Niespodziewanie zmieniłam się w pół wilkołaka. Powoli zaczęłam zaciskać swą dłoń i wbijać mu pazury w szyję.
   - Jeśli zbliżysz się do mojej siostry, zabiję cię. 
   - Ona musi wiedzieć kim jest. Musi wiedzieć, że jest myśliwym. - wycedził przez zaciśnięte zęby.
   - Trzymaj się od niej z dala. - powiedziawszy to puściłam go i wybiegłam z domu.
Czym prędzej pobiegłam do auta, wsiadłam do niego i zaczęłam głęboko oddychać, aby się uspokoić, lecz na marne. Nie zastanawiając się dłużej rozcięłam pazurami swe tułowie, co przywróciło mnie do postaci człowieka. Zakrwawiona i z otwartą raną ruszyłam przed siebie. Rana goiła się dwa razy dłużej niż zazwyczaj. Starałam się być skupiona na drodze, jednakże ta co chwilę się rozmywała.
Do domu dotarłam, gdy słońce zaczęło się budzić. Zmęczona podróżą, po cichu weszłam do środka, a następnie ostrożnie prześlizgnęłam się do swego pokoju. Ujrzałam tam zdenerwowanego Dylana siedzącego na łóżku, z dłońmi zakrywającymi twarz.
   - Hej. - powiedziałam zmieszana.
Na dźwięk mojego głosu, od razu podniósł się z łóżka i spojrzał na mnie rozkojarzony. Dostrzegłam w jego oczach złość i zmartwienie. 
   - Tylko tyle? Zwykłe "hej"? - wycedził wściekły. - Nie odbierałaś od nikogo telefonu ani nikomu nic nie powiedziałaś. Masz pojęcie jak bardzo się o ciebie martwiliśmy? Siedzę tu od wczoraj i próbuję wymyślić co mogło ci się stać! Gdzie ty się w ogóle podziewałaś?! - krzyczał.
   - Oliver zabrał mnie na przejażdżkę.
   - Przejażdżkę? Cynthia, masz całą poszarpaną koszulę, a na dodatek jesteś zakrwawiona! Kiedy w końcu przestaniesz mnie okłamywać?
Spojrzałam na niego nie wiedząc co powiedzieć.
   - Oczywiście, że nie powiesz mi prawdy. - westchnął zawiedziony.
   - Dylan, robię to, bo zależy mi na tobie. Mój świat może cię zabić, a ja nie chcę tego. Nie pozwolę, aby kolejna osoba umarła z mojego powodu. Jesteś człowiekiem, i jeśli ktoś cię zrani to nie zregenerujesz się tak jak ja. Dlatego muszę trzymać cię najdalej jak się da od tego świata.
   - Cynthia, ja nie wytrzymam tego dłużej. Ja chcę cię chronić, ale jak mam to zrobić, gdy ty mi na to nie pozwalasz? Przykro mi, ale to koniec. - powiedziawszy to wyszedł.
Łzy w szaleńczym tempie zaczęły spływać po mych policzkach. Nie sądziłam, że kiedykolwiek dojdzie do tego momentu.
   - Hej, wszystko w porządku? - usłyszałam Harriet za plecami.
   - Chyba nie...
   - Chcesz o tym porozmawiać?
   - Nie.

czwartek, 19 listopada 2015

14.Pudełko wspomnień.

Po codziennych, porannych czynnościach, czym prędzej wsiadłam do samochodu i pojechałam do szpitala. Tuż przed głównym wejściem ujrzałam czekającą na mnie Aubrey wraz z Oliverem. Jego widok zdenerwował mnie bardziej niż przypuszczałam. Nie chciałam wciągać go w szaleństwo mojego życia. Nie chciałam, aby poczuł jego skutki. Podeszłam więc do nich wściekła i odciągnęłam Aubrey na bok.
   - Co on tu robi?
   - Chciał nam pomóc.
   - Nie chcę jego pomocy. Znasz mnie bardzo dobrze i dokładnie wiesz, że każdy kto mi pomagał, ucierpiał na tym. Dopiero co odzyskałaś brata i wątpię, żebyś chciała stracić go po raz drugi. Trzymaj go od tego z dala. - powiedziałam stanowczo, po czym odeszłam.
Szybkim krokiem zmierzaliśmy do sali, na której leżał Willy.
Gdy tam dotarliśmy, zatrzymałam się przed drzwiami i spojrzałam na Olivera.
   - Ty zostajesz tutaj.
   - Co? Czemu? - spojrzał na mnie zaskoczony.
   - Nie chcę, żebyś się w to mieszał. - powiedziawszy to weszłam do sali, a tuż za mną Aubrey.
Zamknęła za sobą drzwi posyłają delikatny uśmiech bratu.
   - Nie musisz być dla niego taka surowa.
Spojrzałam na nią wściekła nie mówiąc nic. Podeszłam do łóżka Wille'go i delikatnie przyłożyłam swą dłoń do jego. Nagła dawka bólu przeszła na mnie. Zacisnęłam mocniej swą rękę , a już po krótkiej chwili cierpienie przyjaciela powaliło mnie na kolana.
   - Puść go! - krzyknęła Aubrey.
Nie zastanawiając się dłużej, zrobiłam to. Spojrzałam na nią ciężko dysząc i wstałam.
   - Już wszystko w porządku?
   - Ze mną tak, ale z Willy'm jest coraz gorzej. Musimy mu pomóc.
   - Dobra. Ja będę częściowo odbierała jego ból, a ty mów do niego. Gdy znów ukaże ci te głosy, wbij mu pazury w wewnętrzną część nadgarstka. To was połączy i będziesz w stanie słyszeć to co on tak długo jak tylko będziesz chciała. Jednakże będziesz również odczuwała dokładnie to samo co on. Gotowa?
   - A czy mam jakiś wybór? - westchnęłam.
Wymieniłam z Aubrey spojrzenia i zastanowiłam się co powiedzieć Wille'mu. Zerknęłam na jego wychudzoną twarz, a łzy napłynęły mi do oczu. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zobaczę któregoś z moich przyjaciół w takim stanie.
   - Cześć Willy. To znowu ja. Cynthia. Chciałam z tobą porozmawiać, a raczej poprowadzić monolog. Przynajmniej mam pewność, że mnie wysłuchasz. - zaśmiałam się delikatnie. - Wiesz, zawsze uważałam ciebie i Dylana za szkolnych klaunów, którzy nie robią niczego innego poza wygłupianiem się. Nigdy nie nie brałam cię za kogoś poważnego. Nie sądziłam, że jesteś człowiekiem godnym zaufania, a teraz... Teraz jesteś moim przyjacielem, dla którego jestem w stanie poświęcić samą siebie. A te ostatnie kilka miesięcy nauczyły mnie, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Dlatego, proszę cię  Willy, abyś walczył i nie poddawał się. Znajdę sposób, aby cię uratować, a tymczasem nie opieraj się głosom. Współpracuj z nimi, bo mogą one ocalić życie nam wszystkim.
Nagle Willy złapał mnie za rękę, a ja szybkim ruchem wbiłam mu pazury w miejsce wskazane przez Aubrey. W przeciągu kilku sekund cały świat ucichł, a ja słyszałam tylko szepty kilkunastu osób. Starałam się skupić na konkretnym głosie, lecz na marne.
   - Nie rozumiem was. - wyszeptałam.
Zamknęłam swe oczy dla większego skupienia. Wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym upadłam na ziemię. Tak jak mówiła Pierwsza, dokładnie czułam cierpienie przyjaciela. Z każdą chwilą zakłócało mi ono coraz bardziej szepty. Nagły ogień zaczął wypalać mój bok. Był to ból spowodowany ugryzieniem wilkołaka. Nie mogąc wytrzymać więcej, puściłam Wille'go i zemdlałam.
Ocknęłam się leżąc w ramionach Olivera. Zdezorientowana zerwałam się na równe nogi.
   - Chyba mówiłam ci, że masz zostać przed drzwiami! - wrzasnęłam.
   - Cynthia, to ja go zawołałam.
   - Po co? Nic mi nie jest. - burknęłam.
   - Zemdlałaś na kilka minut.
Zaskoczona spojrzałam przez okno i ujrzałam granatowe niebo wyłożone gwiazdami. Nie mogłam uwierzyć, że nastał już wieczór. W moim odczuciu połączenie trwało zaledwie kilka minut.
   - Willy nie spowodował wypadku, przez który teraz tutaj leży. - odwróciłam się do rodzeństwa. - Zrobił to wilkołak. - podeszłam do szpitalnego łóżka, odsunęłam kołdrę i rozdarłam piżamę przy boku chłopaka, na którym widniała rana od pazurów. - Musimy dowiedzieć się kto to zrobił i po co.
   - Z pewnością nie był to nikt nowy w mieście. Wyczułabym.
   - Jest coś jeszcze. Nie byłam w stanie zrozumieć wszystkich szeptów, ale udało mi się wyłapać pojedyncze słowa. Siostra, zemsta, ból i śmierć.
Nagle uświadomiłam sobie, że Harriet może być w niebezpieczeństwie.
   - Muszę wrócić do domu. Koniecznie. - powiedziawszy to wybiegłam z sali, a później ze szpitala.
Podeszłam do auta i w pośpiechu zaczęłam szukać kluczyków po kieszeniach, lecz z marnym skutkiem.
   - Tego szukasz? - ujrzałam zdyszanego Olivera trzymającego w ręku moją zgubę.
   - Tak, tego. Oddaj mi je.
   - Nie. Odwiozę cię do domu. - podszedł do mnie.
   - Nie potrzebuję niańki. - parsknęłam.
Pomimo wszelkich słów i argumentów z mojej strony, wiedziałam, że Oliver nie pozwoli mi samej wrócić po nagłym omdleniu. Darzył mnie on sympatią, której nie rozumiałam.
   - Mam nadzieję, że szybko jeździsz. - powiedziawszy to wsiadłam do pojazdu od strony pasażera.
   - Zamierzam tu zostać na jakiś czas. - powiedział po pięciu minutach drogi.
   - Co na to twoi rodzice?
   - Zgodzili się. Pomyślałem, że może... - przerwał.
Spojrzałam na niego i od razu wiedziałam co chciał powiedzieć. Zaczęłam zastanawiać się czy zostaje tu ze względu na swoją siostrę czy ze względu na mnie. Nie wiedziałam dlaczego tak bardzo chciał się do mnie zbliżyć. Nie byliśmy bratnimi duszami. Ledwo się znaliśmy. Dylan był moją odskocznią od brutalnej rzeczywistości. Był dla mnie tratwą, gdy tonęłam. Kochałam go. Natomiast Oliver był dla mnie tylko przypadkowo spotkanym chłopakiem, do którego nie żywiłam żadnych uczuć.
   - Oliver, nie zbliżysz się do mnie.
   - To, że czegoś nie chcesz, wcale nie oznacza, że to nie jest dla ciebie dobre. Dość często odpychasz od siebie ludzi, prawda?
   - Po prostu zawieź mnie jak najszybciej do domu.
Nie chciałam przyznawać mu racji. Chciałam tylko upewnić się, że Harriet nic nie grozi. Mogłam tam pobiec zamiast znosić towarzystwo nachalnego chłopaka, jednakże ból Wille'go był nadal dla mnie odczuwalny. Wytwarzał u mnie lekkie zawroty głowy, lecz wolałam zostawić tą informację dla siebie.

***
Gdy dotarliśmy na miejsce, czym prędzej wysiadłam z auta, wbiegłam do domu i zaczęłam szukać Harriet. Ujrzałam ją w salonie przytuloną z Leo na kanapie i oglądającą telewizję. Uspokoiłam się, gdy zobaczyłam ją całą i zdrową, a na jej twarzy widniał szeroki uśmiech.
   - Cynthia, możemy porozmawiać? - usłyszałam głos Thomasa za swoimi plecami.
Odwróciłam się w jego stronę i ujrzałam go czekającego na mnie w kuchni. Zdziwiona podeszłam do niego i dostrzegłam zakłopotanie na jego twarzy. 
   - Jeśli chodzi o Maddie, to nie wiem gdzie ona jest. Odeszła i wątpię, żeby wróciła.
   - W tym właśnie rzecz. Ona nie uciekła tylko zamieszkała u mnie i chce, abym nauczył ją samokontroli. Tylko, że ja nie potrafię tego zrobić. Nie wiem jak. - spuścił wzrok na dół. 
   - Thomas, miałam bardzo ciężki dzień. Jutro po szkole przyjdę do ciebie i porozmawiam z nią.
Spojrzał na mnie skonfundowany.
   - Ona nie chce z tobą rozmawiać. Nawet nie wie, że tu przyjechałem. 
Jego słowa na nowo mnie zdenerwowały.
   - To co mam zrobić? - krzyknęłam. - Nie jestem cudotwórcą Thomas! Nie zmuszę jej do ponownego trenowania ze mną. To jest jej decyzja. Nie moja. Jeśli będzie chciała mojej pomocy, to wie gdzie mieszkam. - powiedziawszy to odeszłam. 
   - Ona jest przerażona i z niczym sobie nie radzi. Nie zostawiaj jej z tym samej. To twoja przyjaciółka, Cynthia. - usłyszałam za plecami. 
Nie zamierzałam zostawić Maddie samej sobie, jednakże aktualnie miałam o wiele ważniejsze zmartwienia niż jej fochy.

***
Po odświeżeniu, położyłam się na łóżku, przykryłam kołdrą i zamknęłam oczy. Pragnęłam odpoczynku, lecz wiedziałam, że nie nadejdzie on w najbliższym czasie.
   - Obudź się kochanie. - usłyszałam przyjemnie łagodny głos.
 Gdy otworzyłam oczy, znajdowałam się na polanie, lecz tym razem nie byłam uwięziona w sidłach.
   - Jestem tutaj. - szybko odwróciłam się za siebie.
Ujrzałam tam przepiękną, wysoką blondynkę z niestarannie upiętymi włosami i ubraną w białą, zwiewną sukienkę.
   - Mama... - podbiegłam do niej i mocno się w nią wtuliłam.
   - Też się za tobą stęskniłam. Jednakże nie po to tu jestem. Chciałam ci powiedzieć, że musisz zaakceptować to kim jesteś.
   - Mamo, ja nie chcę zostać alfą. Nie potrafię być liderem. 
   - Ależ ty już nim jesteś. I to od dłuższego czasu. - uśmiechnęła się szeroko. - Znajdziesz u mnie w szafie bardzo stare, drewniane pudełko. Chcę, abyś ty byłą teraz jego właścicielką. 
Nagle ziemia pode mną zaczęła się zapadać. Kurczowo próbowałam się utrzymać mamy, jednakże ona rozpłynęła się w powietrzu jakby nigdy jej tam nie było. Spadałam w otchłań, która dusiła mnie. Gdy straciłam polanę z zasięgu wzroku, nie byłam już w stanie oddychać.
Obudziłam się nachalnie łapiąc oddech. Sfrustrowana podeszłam do lustra i ujrzałam iż byłam w takiej postaci w jakiej położyłam się spać. Odetchnęłam z ulgą na myśl, że nie muszę dzisiaj przechodzić przez tortury. Następnie nie zwlekając ani chwili dłużej, zbiegłam na dół do sypialni rodziców. Zniecierpliwiona podeszłam do dużej szafy. Otworzyłam ją i wyjęłam zakurzone, drewniane pudełko. Położyłam je ostrożnie na łóżku i ręką przetarłam wieczko. Dokładnie na samym środku znajdował się wygrawerowany łuk ze strzałą. Przejechałam po nim delikatnie opuszkami palców przypominając sobie o tym, że mama była łucznikiem tak samo jak Harriet. Następnie otworzyłam powoli mały zatrzask i uniosłam wieko do góry. Pudełko było wypełnione mnóstwem rzeczy, lecz w oczy rzucił mi się pożółkły list na samym wierzchu. Podniosłam go niepewnie i ujrzałam na nim moje imię. Zdziwiona otworzyłam go i od razu uśmiechnęłam się na widok starannego pisma mamy. Ze łzami wzruszenia w oczach zaczęłam go czytać.
"Cynthio, córeczko,
Jeśli czytasz ten list, to oznacza, że już mnie z wami nie ma. Piszę go w dzień Twej walki z Pierwszymi, ponieważ mam tak wiele ci do powiedzenia, a nie wiem czy przeżyję. Od niedawna wiesz, że jestem łucznikiem, lecz nie zwykłym. Jestem myśliwym, czy najgroźniejszym, a zarazem najlepszym łucznikiem. Łącznie nas - myśliwych - jest trzech: ja, psycholog Sylvia Minth oraz ojciec Aubrey, Noah Cramp. Sprawujemy władzę nad wszystkimi łucznikami. Obserwujemy ich poczynania oraz trenujemy. Natomiast, gdy cała trójka umrze, zastępują nas nasi potomkowie, czyli Harriet, Oliver oraz Nathan. Ty i Harriet nigdy się nie dogadywałyście za dobrze, jednakże zawsze się wspierałyście. Teraz, gdy twoja siostra mnie zastąpi i stanie się myśliwym, musisz szczególnie ją wspierać, ponieważ jest to bardzo niewdzięczne stanowisko. Niestety nauczyłam się tego z czasem. Harriet stanie się bezwzględna i będzie zabijała z zimną krwią. Tak samo jak ja. Łucznicy mają swoje żelazne zasady, które mogą być zmienione tylko i wyłącznie przez myśliwych. Jednakże cała trójka musi być zgodna co do tych zmian. W świecie łuczników zabijasz albo giniesz. Piszę to dlatego, abyś nie pozwoliła swojej młodszej siostrze stać się potworem, którym ja byłam. Nie jestem osobą za jaką mnie uważałaś córeczko. Mam na rękach krew wielu ludzi, między innymi mojego przyjaciela Noah. Żałuję każdej zbrodni, której się dopuściłam, lecz czasu cofnąć nie mogę. Kocham Cię i twoją siostrę całym moim sercem. Obydwie jesteście niebywale silne i mądre. Jestem pewna, że poradzicie sobie ze wszystkimi przeszkodami jakie napotkacie. Tak samo jak jestem pewna, że któregoś dnia staniecie się wspaniałymi liderkami. To wielkie brzemię, lecz nie obawiaj się zostać alfą, Cynthia. Poradzisz sobie. Pamiętaj, że zawsze przy was będę. Kocham was do końca świata i jeden dzień dłużej.
Mama"
Łzy spływały po mych policzkach jak oszalałe. Sądziłam, że znałam mamę, jednakże byłam w błędzie. Nie mogłam uwierzyć w to, że była mordercą. Nie wiedziałam w jaki sposób mam przekazać Harriet tak okrutną prawdę. Nie chciałam, aby moja młodsza siostra stała się bezdusznym potworem. 
Zdruzgotana nowymi informacjami, odłożyłam list na bok i powróciłam do przeglądania zawartości pudełka. Znajdowało się tam kilka starych zdjęć. na pierwszych czterech byli myśliwi. 
   - Byłaś w wieku Harriet, gdy zostałaś myśliwym. - wyszeptałam.
Natomiast ostatnie piąte zdjęcie przedstawiało nasze pierwsze wspólne święta. Ze wzruszeniem przyglądałam się owemu zdjęciu. Żałowałam, że już więcej nie zobaczę pogodnego uśmiechu mamy. 
Z żalem odłożyłam fotografie tuż obok listu. Następnie sięgnęłam po srebrny łańcuszek z łukiem i strzałą. Gdy tylko wzięłam go do ręki, od razu wiedziałam, że powinnam go przekazać Harriet. Pomimo wielu drobiazgów z okresu młodości mamy, moją uwagę przykuł srebrny grot z doczepioną karteczką z napisem "pierwszy własnoręcznie zrobiony grot". Przez dłuższy czas przyglądałam się jego wykonaniu i dostrzegłam dwie małe strzały krzyżujące się w połowie. Miałam silne przeczucie, że już gdzieś widziałam ten znak, jednakże nie mogłam przypomnieć sobie gdzie. Zaczęłam więc od nowa przeglądać całą zawartość pudełka z wielką dokładnością. 
Po około pięciu minutach dostrzegłam iż znak widniejący na grocie mieli myśliwi na każdym zdjęciu na przedramieniu. Nie rozumiałam dlaczego ani co oznaczał, lecz miałam zamiar się dowiedzieć.
   - Cynthia! - usłyszałam Olivera.
   - Już idę.
W pośpiechu włożyłam wszystkie rzeczy z powrotem do pudełka, które następnie schowałam do szafy. Ocierając łzy z policzków wyszłam z sypialni rodziców.
   - Co się stało? Co tu robisz tak wcześnie? - zapytałam zdziwiona.
   - Chciałem ci oddać kluczyki od auta oraz zaproponować, abyś spędziła ten dzień razem ze mną. - wyciągnął kluczyki w moją stronę.
Wzięłam je unikając dotknięcia jego dłoni.
   - Z tobą? 
   - Tak... - zachwiał się. - Z dala od wszystkich problemów i zmartwień. Tylko ty i ja. - uśmiechnął się czule.
Pokręciłam przecząco głową, po czym poszłam do swojego pokoju, a Oliver tuż za mną.
   - Cynthia, nie chciałabyś odpocząć od tego całego szaleństwa? Chociaż trochę?
   - Oczywiście, że chciałabym Oliver, ale nie mogę. - westchnęłam.
   - Czemu? Świat się nie zawali jak uciekniesz od niego na jeden dzień. - nalegał.
   - Twój świat się nie zawali, ale mój owszem. A chcesz wiedzieć czemu? Mój przyjaciel umiera w szpitalu i nie wiem czy zdołam go uratować, zbliża się pełnia, a Maddie nadal się nie kontroluje, niedługo wydarzy się coś strasznego, a ja nie wiem co. Jedyne co wiem to to, że wiele osób umrze. Jakby tego było mało, staję się alfą czego wcale nie chcę. Poza tym nie mogę cały czas opuszczać szkoły. - odparłam sfrustrowana. 
Niespodziewanie Oliver podszedł do mnie i mocno przytulił. Zaskoczona znieruchomiałam. Nie wiedziałam czy powinnam odwdzięczyć uścisk czy odepchnąć troskliwego chłopaka.
   - Nie musisz sama przez to przechodzić. Tylko pozwól sobie pomóc.
Po tych słowach poczułam dziwny spokój, którego nie rozumiałam. Jednakże był on przyjemnym uczuciem.
   - To co powiesz na jeden wolny dzień? - uśmiechnął się pogodnie.
   - Niech ci będzie. Poczekaj chwilę. - powiedziawszy to wzięłam czyste ubrania z bielizną i poszłam do łazienki się przyszykować.


niedziela, 15 listopada 2015

13.Zagubione rodzeństwo.

Gdy wyszłam z łazienki ujrzałam Dylana przyglądającego się mojemu łóżku.
   - Twoja pościel jest cała w strzępach. Powiesz mi co się dzieje? - spojrzał na mnie zdenerwowany.
Zacisnęłam pięści ze złości na samą siebie.
   - Mówiłam ci już. Miałam zły sen.
Coraz wyraźniej czułam jego złość.
   - Dlaczego mnie okłamujesz? Co przede mną ukrywasz?! - krzyknął.
Otworzyłam usta, aby powiedzieć mu kolejne kłamstwo, lecz powstrzymałam się i zamknęłam je z powrotem. Wiedziałam, że dalsze oszukiwanie go tylko wszystko pogorszy, więc stałam przed nim nie mówiąc nic. Patrzyłam na niego smutna, po czym spuściłam wzrok na dół.
   - Rozumiem... - powiedziawszy to wyszedł szybkim krokiem trzaskając za sobą drzwiami.
   - Powinnaś mu powiedzieć. - usłyszałam głos Aubrey. - W końcu jest twoją bratnią duszą.
   - To nie jest twoja sprawa. - burknęłam.
   - Może i nie moja, ale wiem jak Dylan się teraz czuje. Nie powinniście mieć przed sobą tajemnic, a szczególnie takich. Zaufaj mi i powiedz mi o wszystkim. Pomoże ci przez to przejść.
   - Jak?! Nie zmniejszy mojego bólu. Nie chcę, żeby patrzył na moje cierpienie. Nie chcę, żeby sam cierpiał.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam wpatrywać się w swoje odbicie w lustrze. Nie rozumiałam dlaczego wszyscy uważali, że jestem silna. Każdy z moich przyjaciół zasługiwał o wiele bardziej na zostanie alfą niż ja.
   - Chodzi o coś więcej, prawda? - Aubrey usiadła tuż obok mnie.
   - Alfa opiekuje się swoim stadem, swoją watahą. Wspiera ją, pomaga jej, a gdy trzeba oddaje za nią życie. Co jeśli temu nie podołam? Nie chcę nikogo zawieść. Wszyscy pokładają we mnie wielkie nadzieje chociaż nie zasługuję na to.
   - Jesteś bardzo podobna do Lizzie. - uśmiechnęła się szeroko. - Ona również wciąż czegoś się obawiała. Nie była takim potworem na jakiego wyglądała.
   - Była czymś znacznie gorszym niż potworem. - podniosłam się wściekła. - A ja w niczym jej nie przypominam.
Rozjuszona wybiegłam z domu i udałam się do parku Crofton, do miejsca, w którym zostałam ugryziona.

***
Stałam wpatrzona w ciemną plamę na środku ścieżki. Przykucnęłam i niepewnie przejechałam po niej palcami wspominając wydarzenia z tamtego wieczoru. 
   - Tutaj wszystko się zaczęło. - wyszeptałam. - Dlaczego przemieniłaś akurat mnie, Lizzie? Powinnaś była wybrać kogoś silniejszego, kogoś lepszego niż ja.
Usiadłam obok na trawniku analizując wszystkie moje wybory i decyzje podjęte odkąd zostałam wilkołakiem. Zaczęłam zastanawiać się czy był choćby cień szansy na to, że mogłam pomóc Lizzie powrócić do bycia osobą sprzed lat. Skoro stała się zła, to równie na powrót mogła stać się dobra. Zamiast jej pomóc, doprowadziłam do walki,w której zginęła wraz z moją mamą. Gdybym tylko zgodziła się odejść z Pierwszymi, nikt by nie ucierpiał, a ja pokazałabym jej, że może żyć tak jak kiedyś. Tymczasem wszystko zniszczyłam i odebrałam Ian'owi ostatniego członka rodziny jakiego posiadał. To nie Lizzie zapoczątkowała te piekło tylko ja. Nagle łzy napłynęły mi do oczu na myśl, że cierpienie mojej rodziny, moich przyjaciół, Pierwszych jest spowodowane z mojego powodu. Jednakże pomimo tych przemyśleń, nadal pałałam nienawiścią do Pierwszej, która zabiła moją mamę. Nie byłam w stanie jej tego wybaczyć.
   - Hej, piękna. Co to za mina? - usłyszałam znajomy głos.
Spojrzałam przed siebie i ujrzałam osobę, której najmniej się spodziewałam.
   - Oliver? - podniosłam się. - Co ty tutaj robisz? 
   - Przyjechałem ci podziękować. Twoje słowa dały mi sporo do myślenia i stwierdziłem, że pomogę moim rodzicom. Zatrudniłem się więc w sklepie kolegi mojego taty.
Uśmiechnęłam się ciepło zadowolona z faktu, że przynajmniej jemu pomogłam.
   - Poza tym dowiedziałem się, że gdzieś tu jest moja przyrodnia siostra.
   - Nie wiedziałam, że masz jakieś rodzeństwo, nawet przyrodnie.
   - Cóż, mam. Myślałem, że zginęła wraz z rodzicami, lecz tak się nie stało i poszukuję jej od trzech lat aż w końcu natrafiłem na jej trop, który przywiódł mnie tutaj.
Widziałam w jego oczach ogromną nadzieję. Szybko domyśliłam się, że bardzo mu na niej zależało.
   - Jeśli moge wiedzieć, w jaki sposób zginęli twoi rodzice? - zapytałam niepewnie. 
   - Umarli z miłości.
Spojrzałam na niego pytająco.
   - Może wyjaśnię ci to. - uśmiechnął się ciepło. - Moja mama była bardzo mądrą, silną, niebezpieczną i niezwykle piękną kobietą. Między innymi dlatego była alfą. I tak, wiem, że jesteś wilkołakiem odkąd cię tylko ujrzałem. Powinnaś również wiedzieć, że jestem łucznikiem, tak jak mój tata, jednakże nie musisz się mnie obawiać. Nie zamierzam cię skrzywdzić. W każdym bądź razie, nie wiem nic na temat ojca mojej przyrodniej siostry ani jak żyła wraz z moją mamą dopóki nie poznały mojego taty, który był jednym z najlepszych łuczników, myśliwym. Dostał zlecenie zabicia mojej matki i siostry, ponieważ obie były groźnymi wilkołakami. Był bardzo zdeterminowany, aby to zrobić, jednakże przy starciu z mamą nie potrafił tego zrobić. Widział w niej kogoś więcej niż morderczą bestię. Ukrył więc ją w swoim domu, aby nikt inny nie zranił jej i jej córki. Wziął z nią potajemny ślub, a później pojawiłem się ja. Gdy miałem sześć lat, reszta myśliwych oraz Pierwsi odnaleźli moich rodziców i zabili ich. Pierwsi zajęli się moją siostrą, natomiast ja zdołałem uciec. 
Poczułam ogromną tęsknotę Olivera za rodziną, która miażdżyła go od środka. Rozumiałam go częściowo, dlatego chciałam pomóc mu odnaleźć siostrę.
   - Pierwsza zabiła moją mamę. Rozumiem jak to jest stracić kogoś bliskiego. Pomogę ci odnaleźć siostrę, i jeśli Pierwsi zainteresowali się nią, to doskonale wiem do kogo się udać. Chodź ze mną. - pociągnęłam go za rękę.
Zmierzaliśmy do mojego domu, w którym była Aubrey. Miałam zamiar poprosić ją o udzielenie nam wszystkich informacji z tamtego zdarzenia. Byłam szczęśliwa wiedząc, że w końcu mogę komuś skutecznie pomóc. 
Tym razem nikogo nie zawiodę, pomyślałam.

***
Gdy weszliśmy do domu, wsłuchałam się w otoczenie, aby odnaleźć Aubrey. Usłyszałam mocno bijące jej serce i szybki oddech. Poczułam jej zdenerwowanie i strach. Chwilę później ujrzałam jak zbiega ze schodów i staje przed nami ze łzami w oczach.
   - Ty żyjesz ...
   - Aubrey... - podbiegł do niej i mocno ją przytulił.
Łzy po policzkach dziewczyny spływały w szaleńczym tempie. Były to łzy spowodowane szczęściem. Nie rozumiałam zaistniałej sytuacji, więc przyglądałam się jej z ogromną ciekawością. Próbowałam wywnioskować cokolwiek z ich uczuć, jednakże byli oni przepełnieni tylko i wyłacznie szczęściem.
   - W końcu cię odnalazłem. - powiedział uradowany Oliver. 
   - Tęskniłam za tobą.
   - Ja za tobą również.
Wtedy dotarło do mnie, że to Pierwsza jest przyrodnią siostrą Olivera.
   - Pewnie macie sobie wiele do powiedzenia. Zostawię więc was samych. - powiedziawszy to odeszłam do kuchni.
Ku mojemu zdziwieniu ujrzałam tam siedzącego przy stole i pijącego sok Leo. Spojrzałam na niego podejrzliwie i usiadłam po drugiej stronie.
   - Zgaduję, że skaczesz z radości z powodu mojego związku z Harriet. 
   - Tak bardzo, że mogę cię zgnieść. - burknęłam.
   - Nie odpychaj jej z mojego powodu. Mimo wszystko to nadal twoja siostra.
   - Nasze relacje to nie twoja sprawa. Nie wtrącaj się, a te bzdury o miłości zachowaj dla siebie. Chciałeś ją zabić, a teraz nagle ją kochasz. Wiem, że coś kombinujesz i dowiem się co, a jeśli skrzywdzisz moją siostrę, zabiję cię. I nic nie będzie w stanie cię uratować, nawet Harriet. 
Tuż po moich słowach, wyszedł nic nie mówiąc, a ja powróciłam myślami do Aubrey i Olivera. Wciąż nie mogłam uwierzyć iż są oni przyrodnim rodzeństwem. Zaczęłam się zastanawiać gdzie teraz się osiedlą. Nie chciałam, aby Aubrey wyjeżdżała. Pomagała mi ona w każdej sytuacji. Potrzebowałam jej. Natomiast nie chciałam podążać za swoimi egoistycznymi pobudkami, więc jeśli chciała odejść, miałam zamiar jej na to pozwolić. Cieszyłam się jej szczęściem.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie zdyszany Dylan wbiegający do kuchni.
   - Musisz natychmiast jechać ze mną do szpitala. Chodzi o Will'ego. 
Czym prędzej pobiegłam do pokoju i wzięłam kluczyki od auta.
   - Co się stało? - zapytała Aubrey, gdy zbiegłam na dół.
   - To Willy.
   - Co z nim? - spojrzała na mnie zdziwiona.
  -  Nie wiem. - powiedziawszy to wybiegłam z domu do samochodu, przy którym stał już Dylan.

***
Gdy dotarliśmy na miejsce czym prędzej pobiegliśmy do sali, w której leżał Willy. Ostrożnie podeszłam do jego łóżka nie wiedząc czego się spodziewać. To co ujrzałam przeszło moje wszelkie oczekiwania. Na małym, szpitalnym łożu leżał wychudzony, nienaturalnie blady Willy podłączony pod kroplówkę i do innych aparatur. Sińce pod jego oczami wyróżniały się ciemnym, fioletowym kolorem, a kości wyglądały jakby były przykryte cienką warstwą skóry. Chwilę później dostrzegłam iż jest przypięty grubymi pasami.
   - Co mu się stało? Dlaczego tak wygląda? Dlaczego jest przypięty pasami do tego cholernego łóżka skoro ledwo żyje?! - wrzasnęłam wściekła.
   - Gdy wybudził się po operacji zachowywał się jak opętany. Szarpał się, mówił coś o jakiś głosach... - zawiesił głos. - Lekarze starają się utrzymać go przy życiu, jednakże on odrzuca wszelkie lekarstwa, nic nie je, nie pije. Jeśli to się nie zmieni, umrze w przeciągu kilku dni. - powiedział drżącym głosem. 
   - Nie dopuszczę do tego. Willy będzie żył. Dowiem się co mu dolega, a do tego czasu będę odbierała jego ból.
Spojrzałam z przerażeniem na mizernie wyglądającego chłopaka i delikatnie dotknęłam jego dłoni. Poczułam nagły przypływ ogromnego bólu, który po krótkiej chwili powalił mnie na kolana. Chciałam ulżyć mu w cierpieniu, jednakże nie byłam w stanie tego znieść. Ten ból był dla mnie za silny, lecz mimo to nie miałam zamiaru się poddać. Uścisnęłam jego dłoń mocniej, lecz gdy zaczęłam się zmieniać w pół wilkołaka, Dylan odciągnął mnie od niego. 
   - Dylan, on jest na skraju wytrzymałości.
   - Wiem, ale nie będziesz już więcej przejmowała od niego bólu. Nie mogę stracić was obu. Wymyślimy coś innego. - pomógł mi wstać. - Powinniśmy już wracać.
   - Idź. Ja jeszcze chwilę przy nim posiedzę.
   - Cynth...
   - Spokojnie. - przerwałam mu. - Nie będę odbierała od niego bólu. Chcę mu tylko coś powiedzieć.
Dylan pocałował mnie w policzek, po czym wyszedł z sali. Tymczasem ja przysunęłam krzesło do łóżka Will'ego i usiadłam na nim. Spojrzałam na jego wychudzoną twarz i zacisnęłam pięści.
   - Mogę ci pomóc Willy. Tylko pokaż mi co czujesz. O jakich głosach mówisz? Dlaczego tylko ty je słyszysz? Zapewne sam tego nie rozumiesz... Obiecuję ci, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby wyciągnąć cię z tego. Nie pozwolę, żebyś umarł.
Położyłam swoją dłoń obok jego zastanawiając się czy spróbować jeszcze raz ulżyć mu w cierpieniu. Tymczasem niespodziewanie Willy złapała ją mocno, a ja usłyszałam miliony głosów, które coś szeptały do mych uszu. Wszystko ustało po kilkunastu sekundach, gdy Willy mnie puścił. Spanikowana zaczęłam rozglądać się po całej sali, lecz nikogo więcej nie było. Panowała idealna cisza. Dotarło wtedy do mnie dlaczego Willy zachowywał się w taki sposób tamtego poranka. 
Czym prędzej podniosłam się z krzesła i wybiegłam. Pobiegłam do samochodu, wsiadłam do niego i ruszyłam w stronę domu. 
Gdy już tam dotarłam, udałam się do salonu i stanęłam przed Aubrey i Oliverem.
   - Bardzo was przepraszam, że wam przeszkadzam, ale potrzebuję pomocy. Od tego zależy życie Will'ego. - powiedziałam zdyszana. - Pokazał mi on wszystkie głosy, które słyszy. One cały czas coś szepczą, ale nie mogłam ich zrozumieć, bo jest ich zbyt wiele.
   - Cóż, Willy jest banshee, a te głosy to są dusze, które ostrzegają go przed wszelakim niebezpieczeństwem oraz mówią kto umrze, a przy tym nigdy się nie mylą. Im więcej ich jest tym coś gorszego się stanie. Jeśli Willy nie mógł nic zrozumieć, to znaczy, że wiele osób umrze. Gdy tylko wyzdrowieje, pomogę mu je zrozumieć.
   - Zostało mu zaledwie kilka dni życia.
Dostrzegłam przerażenie w jej oczach.
   - Co zrobiłaś, że ujawnił ci to czego sam doświadcza? - zapytała dociekliwie.
   - Powiedziałam mu kilka szczerych słów.
   - Zatem będziesz musiała to powtórzyć. Pojadę z tobą.
   - Nie. Zostań tu z Oliverem. Poradzę sobie, ale muszę to odłożyć na wieczór. - powiedziawszy to poszłam na górę do pokoju Maddie.
Zastałam ją siedzącą na łóżku i wpatrzoną w swoje dłonie. Widocznie była czymś zmartwiona, lecz nie była to pełnia.
   - Wszystko w porządku?
   - Uderzyłam Thomasa po tym jak mnie pocałował.
Zaskoczona tą odpowiedzią, otworzyłam szeroko oczy.
   - Widzę, że wydarzyło się o wiele więcej pod moją nieobecność niż myślałam.
Dostrzegłam delikatny uśmiech na jej twarzy, jednakże zniknął on po kilku sekundach.
   - Aż tak bardzo nie spodobał ci się ten pocałunek czy fakt, że był on od Thomasa? 
   - Właśnie w tym problem, że obie rzeczy bardzo mi się podobały. Sama nie wiem dlaczego go uderzyłam. Lubię Thomasa i może nawet więcej, ale...
   - Ale nie chcesz go zranić. - dokończyłam za nią.
Maddie spojrzała na mnie i pokiwała potwierdzająco głową. Doskonale ją rozumiałam. Sama robiłam wszystko, aby ocalić ludzi, na których zależy mi najbardziej.
   - Nie chcę go pokochać i potem zabić podczas pełni. Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
   - Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie możemy ocalić ludzi, których kochamy przed całym światem. Poza tym Thomas jest silny i jestem pewna, że go nie zabijesz. Wszyscy pomożemy ci nauczyć się kontroli. - uśmiechnęłam się do niej czule. - A teraz chodź. Czas przygotować cię do pełni.
Wyszłyśmy przed dom i spojrzałyśmy się na siebie nawzajem.
   - Co teraz?
   - Biegnij do parku Crofton najszybciej jak tylko potrafisz.
   - Żartujesz? - spojrzała na mnie zdziwiona.
   - Nie, a teraz biegnij.
Tak jak myślałam, Maddie biegła bardzo szybko, lecz jako człowiek, a nie wilkołak.
   - Przestań się kontrolować. - podbiegłam do niej. - Biegnij tak szybko jak wilkołak.
   - Staram się. - wydyszała.
Zrozumiałam wtedy iż potrzebuje ona pewnego bodźca, więc wyprzedziłam ją i złapałam małe dziecko. Zatrzymałam się przed Maddie i czekałam na nią.
   - Co robisz? Po co ci to dziecko?
   - Myślę, że będzie wspaniałym wilkołakiem. Mam zamiar go przemienić.
   - Co?! - wrzasnęła. - Dobrze wiesz, że jest zbyt małe, aby to przeżyć!
   - Powstrzymaj mnie/ - powiedziawszy to wzięłam dziecko na ręce i zaczęłam biec do parku.
Po przebiegnięciu około dwustu metrów, ujrzałam przed sobą Maddie torującą mi drogę.
   - Teraz możesz odprowadzić go z powrotem. - postawiłam go na ziemię z szerokim uśmiechem na twarzy.
Madeline spojrzała na mnie wściekła, wzięła dziecko i pobiegła. Byłam bardzo zadowolona z tego, że udało się jej. Chciałam, aby uwierzyła, że potrafi o wiele więcej niż myśli. Chciałam uświadomić jej jak niezwykle silna jest.
Gdy po godzinie oczekiwania Maddie nie wróciła, wiedziałam, że zapewne czeka na mnie rozjuszona w domu. Nie zwlekając ani chwili dłużej pobiegłam tam. 
Tuż przed drzwiami wejściowymi ujrzałam ją gotową do ucieczki.
   - Wybacz, ale wynoszę się. Nie chcę osiągać swoich celów wykorzystując niewinnych ludzi.
   - Nie skrzywdziłabym tamtego dziecka ani nikogo innego. Potrzebowałaś odpowiedniego bodźca.
   - Cynthia, skrzywdziłam wielu ludzi w swoim życiu i nie chcę więcej tego robić. Cierpienie innych jest moją słabością, którą wykorzystałaś. - łzy napłynęły jej do oczu.
   - Dlatego uciekasz. Maddie, nie możesz tego robić za każdym razem, gdy ktoś cię zrani. Musisz stawić czoła swoim największym obawom.
Dostrzegłam zakłopotanie na jej twarzy, lecz pomimo moich słów podniosła małą torbę ze swoimi rzeczami i odeszła. Chciałam ją zatrzymać, jednakże byłam świadoma swojej porażki. Żadne moje słowa nie były w stanie zmienić jej zdania. Odprowadziłam więc ją wzrokiem ze smutkiem na twarzy. Westchnęłam głęboko , po czym weszłam do domu.
   - Witaj kochanie, jak minął ci dzień? - zapytał tata krzątający się po kuchni.
Spojrzałam na niego zdziwiona i zerknęłam na zegar wiszący na ścianie.
   - Jest już dwudziesta pierwsza?!
   - Tak. - zaśmiał się.
   - Cóż, miałam bardzo długi dzień i ledwo stoję na nogach, więc lepiej pójdę już i położę się spać. - powiedziawszy to powędrowałam do swojego pokoju.
Zmęczona położyłam się na łóżku i przymknęłam oczy. Nim się spostrzegłam, zasnęłam.
Z powrotem znalazłam się na polanie z poprzedniej nocy. Znałam dokładny przebieg wszystkich wydarzeń, lecz nie mogłam nic zrobić, aby zapobiec ich rozwojowi. Nie mogłam nawet powstrzymać swojego przerażenia. Przeżywałam to wszystko od początku.
Tak jak się tego spodziewałam, obudziłam się z rykiem z zakrwawionymi ustami i obnażonymi kłami i szponami. Próbowałam je schować, lecz na marne. Chwilę później do pokoju wbiegł wystraszony tata.
  -  Co się stało? - zapytał zdyszany.
  - Nic. Zmieniam się w kogoś kim nie powinnam być. - powiedziawszy to poszłam do pokoju Harriet.
Gdy otworzyłam drzwi ujrzałam Leo i moją siostrę śpiących razem w łóżku. Zacisnęłam pięści ze złości, a z dłoni zaczęły skapywać mi krople krwi. Starając się opanować swoje emocje, po cichu podeszłam do Leo i szturchnęłam go w ramię.
   - Co? - zapytał przecierając oczy.
   - Chodź za mną. Tylko nie obudź Harriet. - powiedziawszy to zeszłam do piwnicy.
Stanęłam pod ścianą i spojrzałam się na zdezorientowanego chłopaka.
   - Czeka mnie kolejny wykład? 
   - Nie. Potrzebuję twojej pomocy. Musisz mnie pobić.
   - Oszalałaś. - zaśmiał się.
   - Zaczynam przemieniać się w alfę i nie akceptuję tego. Między innymi dlatego budzę się w postaci pół wilkołaka i nie jestem w stanie sama powrócić do postaci człowieka. To co czyni nas ludźmi to ból, dlatego proszę cię, abyś mnie pobił. Dopiero, gdy będę bliska śmierci, będę w stanie się przemienić.
Nagle ujrzałam szeroki uśmiech pojawiający się na jego twarzy.
   - W porządku. Zrobię to z jak największą przyjemnością. - powiedziawszy to uderzył mnie pięścią w brzuch.
Następnie sprawiał mi niewyobrażalny ból za pomocą umysłu. Starałam się nie krzyczeć, jednakże z każdą chwilą cierpiałam coraz bardziej. Gdy spojrzałam prosto w jego oczy, dostrzegłam ogromny zachwyt. Znałam jego uczucia i rozumiałam je. Wydawało mu się iż posiada teraz władzę nade mną i może mnie kontrolować, ponieważ moje życie zależało od niego. Jednakże mylił się. W każdej chwili mogłam się obronić.
Gdy po kilku minutach ból był na tyle silny, że leżałam wygięta na ziemi, powróciłam do postaci człowieka.
   - Przestań. - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
   - Dlaczego? Gdybym teraz cię zabił, udowodniłbym w końcu mojej mamie, że jestem coś warty. Poza tym Harriet w końcu przestałaby przez ciebie cierpieć.
   - Masz rację. Harriet z pewnością ucieszy się na wieść, że zabiłeś jej siostrę, której tak bardzo nie chce stracić. - wycedziłam dławiąc się krwią tryskającą z mych ust.
Chwilę później cały ból ustał, a ja wzięłam głęboki wdech. Wytarłam krew ręką, a następnie skupiłam całą swoją siłę na regeneracji, która zajęła kilka minut. Wściekła wstała, złapałam Leo za gardło, podniosłam do góry i przygniotłam go do ściany. Powoli zaczęłam zaciskać swą rękę, a w oczach chłopaka pojawił się strach.
   - Gdzie jest teraz twoje poczucie władzy? Gdzie cała twoja odwaga? GDZIE?! - wrzasnęłam. - Mogłabym cię zabić jednym ruchem. Dlaczego się nie bronisz? Boisz się śmierci, prawda? Cuchnie od ciebie strachem. - przybliżyłam się do jego ucha. - Nie radzę ci więcej próbować mnie zabić, bo jedyną osobą, która wtedy umrze, będziesz ty. - wyszeptałam.
Gdy puściłam go na ziemię do piwnicy wbiegła zdezorientowana Harriet. Spojrzała przerażona na kurczowo łapiącego oddech Leo.
   - Co tu się stało? - podbiegła do niego i pomogła mu wstać.
   - Leo pomagał mi.
   - W czym?
   - To sprawa pomiędzy nim a mną. - powiedziawszy to poszłam na górę do pokoju.
Ujrzałam tam tatę czekającego na mnie z zapakowanym w kolorowy papier pudełkiem w ręku.
   - Nie powinieneś iść już do pracy?
   - Tak, lecz chciałem ci najpierw dać to. - wręczył mi małe pudełeczko.
Mile zaskoczona zaczęłam je rozpakowywać z uśmiechem na twarzy. Po otworzeniu ujrzałam biały telefon.
   - Wiem, że nie jest taki nowy, ale pomyślałem, że warto by było gdybyś jakiś miała. - uśmiechnął się do mnie czule.
   - Tato, nie musiałeś. - przytuliłam go w podzięce.
   - Ależ musiałem. Wy młodzież nie możecie się teraz obejść bez tych telefonów. Masz tam swoją starą kartę. Oliver oddał, ale telefon niestety przepadł. - powiedziawszy to pocałował mnie czule w czoło i wyszedł.
Mimo radości, odłożyłam nowy gadżet na biurko i usiadłam zmartwiona na łóżku. Zaczęłam się zastanawiać w jaki sposób mam rozwiązać tak wiele problemów. Musiałam ustalić co jest moim priorytetem. Umierający Willy i głosy, które słyszy, moja przemiana w alfę, której nie chcę, niekontrolująca się Maddie i zbliżająca się pełnia czy chłopak Harriet, który jest demonem i chciał ją zabić. Nie chciałam nikogo zawieść, lecz nie wiedziałam również jak pomóc im wszystkim. 
Przede wszystkim nie mogłam pozwolić, aby Willy umarł. Nawet, jeśli ocalenie jego oznaczałoby moją śmierć. Byłam na nią bardzo dobrze przygotowana. Na to, aby oddać życie za ludzi, których kocham.