Gdy wyszłam z łazienki ujrzałam Dylana przyglądającego się mojemu łóżku.
- Twoja pościel jest cała w strzępach. Powiesz mi co się dzieje? - spojrzał na mnie zdenerwowany.
Zacisnęłam pięści ze złości na samą siebie.
- Mówiłam ci już. Miałam zły sen.
Coraz wyraźniej czułam jego złość.
- Dlaczego mnie okłamujesz? Co przede mną ukrywasz?! - krzyknął.
Otworzyłam usta, aby powiedzieć mu kolejne kłamstwo, lecz powstrzymałam się i zamknęłam je z powrotem. Wiedziałam, że dalsze oszukiwanie go tylko wszystko pogorszy, więc stałam przed nim nie mówiąc nic. Patrzyłam na niego smutna, po czym spuściłam wzrok na dół.
- Rozumiem... - powiedziawszy to wyszedł szybkim krokiem trzaskając za sobą drzwiami.
- Powinnaś mu powiedzieć. - usłyszałam głos Aubrey. - W końcu jest twoją bratnią duszą.
- To nie jest twoja sprawa. - burknęłam.
- Może i nie moja, ale wiem jak Dylan się teraz czuje. Nie powinniście mieć przed sobą tajemnic, a szczególnie takich. Zaufaj mi i powiedz mi o wszystkim. Pomoże ci przez to przejść.
- Jak?! Nie zmniejszy mojego bólu. Nie chcę, żeby patrzył na moje cierpienie. Nie chcę, żeby sam cierpiał.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam wpatrywać się w swoje odbicie w lustrze. Nie rozumiałam dlaczego wszyscy uważali, że jestem silna. Każdy z moich przyjaciół zasługiwał o wiele bardziej na zostanie alfą niż ja.
- Chodzi o coś więcej, prawda? - Aubrey usiadła tuż obok mnie.
- Alfa opiekuje się swoim stadem, swoją watahą. Wspiera ją, pomaga jej, a gdy trzeba oddaje za nią życie. Co jeśli temu nie podołam? Nie chcę nikogo zawieść. Wszyscy pokładają we mnie wielkie nadzieje chociaż nie zasługuję na to.
- Jesteś bardzo podobna do Lizzie. - uśmiechnęła się szeroko. - Ona również wciąż czegoś się obawiała. Nie była takim potworem na jakiego wyglądała.
- Była czymś znacznie gorszym niż potworem. - podniosłam się wściekła. - A ja w niczym jej nie przypominam.
Rozjuszona wybiegłam z domu i udałam się do parku Crofton, do miejsca, w którym zostałam ugryziona.
***
Stałam wpatrzona w ciemną plamę na środku ścieżki. Przykucnęłam i niepewnie przejechałam po niej palcami wspominając wydarzenia z tamtego wieczoru.
- Tutaj wszystko się zaczęło. - wyszeptałam. - Dlaczego przemieniłaś akurat mnie, Lizzie? Powinnaś była wybrać kogoś silniejszego, kogoś lepszego niż ja.
Usiadłam obok na trawniku analizując wszystkie moje wybory i decyzje podjęte odkąd zostałam wilkołakiem. Zaczęłam zastanawiać się czy był choćby cień szansy na to, że mogłam pomóc Lizzie powrócić do bycia osobą sprzed lat. Skoro stała się zła, to równie na powrót mogła stać się dobra. Zamiast jej pomóc, doprowadziłam do walki,w której zginęła wraz z moją mamą. Gdybym tylko zgodziła się odejść z Pierwszymi, nikt by nie ucierpiał, a ja pokazałabym jej, że może żyć tak jak kiedyś. Tymczasem wszystko zniszczyłam i odebrałam Ian'owi ostatniego członka rodziny jakiego posiadał. To nie Lizzie zapoczątkowała te piekło tylko ja. Nagle łzy napłynęły mi do oczu na myśl, że cierpienie mojej rodziny, moich przyjaciół, Pierwszych jest spowodowane z mojego powodu. Jednakże pomimo tych przemyśleń, nadal pałałam nienawiścią do Pierwszej, która zabiła moją mamę. Nie byłam w stanie jej tego wybaczyć.
- Hej, piękna. Co to za mina? - usłyszałam znajomy głos.
Spojrzałam przed siebie i ujrzałam osobę, której najmniej się spodziewałam.
- Oliver? - podniosłam się. - Co ty tutaj robisz?
- Przyjechałem ci podziękować. Twoje słowa dały mi sporo do myślenia i stwierdziłem, że pomogę moim rodzicom. Zatrudniłem się więc w sklepie kolegi mojego taty.
Uśmiechnęłam się ciepło zadowolona z faktu, że przynajmniej jemu pomogłam.
- Poza tym dowiedziałem się, że gdzieś tu jest moja przyrodnia siostra.
- Nie wiedziałam, że masz jakieś rodzeństwo, nawet przyrodnie.
- Cóż, mam. Myślałem, że zginęła wraz z rodzicami, lecz tak się nie stało i poszukuję jej od trzech lat aż w końcu natrafiłem na jej trop, który przywiódł mnie tutaj.
Widziałam w jego oczach ogromną nadzieję. Szybko domyśliłam się, że bardzo mu na niej zależało.
- Jeśli moge wiedzieć, w jaki sposób zginęli twoi rodzice? - zapytałam niepewnie.
- Umarli z miłości.
Spojrzałam na niego pytająco.
- Może wyjaśnię ci to. - uśmiechnął się ciepło. - Moja mama była bardzo mądrą, silną, niebezpieczną i niezwykle piękną kobietą. Między innymi dlatego była alfą. I tak, wiem, że jesteś wilkołakiem odkąd cię tylko ujrzałem. Powinnaś również wiedzieć, że jestem łucznikiem, tak jak mój tata, jednakże nie musisz się mnie obawiać. Nie zamierzam cię skrzywdzić. W każdym bądź razie, nie wiem nic na temat ojca mojej przyrodniej siostry ani jak żyła wraz z moją mamą dopóki nie poznały mojego taty, który był jednym z najlepszych łuczników, myśliwym. Dostał zlecenie zabicia mojej matki i siostry, ponieważ obie były groźnymi wilkołakami. Był bardzo zdeterminowany, aby to zrobić, jednakże przy starciu z mamą nie potrafił tego zrobić. Widział w niej kogoś więcej niż morderczą bestię. Ukrył więc ją w swoim domu, aby nikt inny nie zranił jej i jej córki. Wziął z nią potajemny ślub, a później pojawiłem się ja. Gdy miałem sześć lat, reszta myśliwych oraz Pierwsi odnaleźli moich rodziców i zabili ich. Pierwsi zajęli się moją siostrą, natomiast ja zdołałem uciec.
Poczułam ogromną tęsknotę Olivera za rodziną, która miażdżyła go od środka. Rozumiałam go częściowo, dlatego chciałam pomóc mu odnaleźć siostrę.
- Pierwsza zabiła moją mamę. Rozumiem jak to jest stracić kogoś bliskiego. Pomogę ci odnaleźć siostrę, i jeśli Pierwsi zainteresowali się nią, to doskonale wiem do kogo się udać. Chodź ze mną. - pociągnęłam go za rękę.
Zmierzaliśmy do mojego domu, w którym była Aubrey. Miałam zamiar poprosić ją o udzielenie nam wszystkich informacji z tamtego zdarzenia. Byłam szczęśliwa wiedząc, że w końcu mogę komuś skutecznie pomóc.
Tym razem nikogo nie zawiodę, pomyślałam.
***
Gdy weszliśmy do domu, wsłuchałam się w otoczenie, aby odnaleźć Aubrey. Usłyszałam mocno bijące jej serce i szybki oddech. Poczułam jej zdenerwowanie i strach. Chwilę później ujrzałam jak zbiega ze schodów i staje przed nami ze łzami w oczach.
- Ty żyjesz ...
- Aubrey... - podbiegł do niej i mocno ją przytulił.
Łzy po policzkach dziewczyny spływały w szaleńczym tempie. Były to łzy spowodowane szczęściem. Nie rozumiałam zaistniałej sytuacji, więc przyglądałam się jej z ogromną ciekawością. Próbowałam wywnioskować cokolwiek z ich uczuć, jednakże byli oni przepełnieni tylko i wyłacznie szczęściem.
- W końcu cię odnalazłem. - powiedział uradowany Oliver.
- Tęskniłam za tobą.
- Ja za tobą również.
Wtedy dotarło do mnie, że to Pierwsza jest przyrodnią siostrą Olivera.
- Pewnie macie sobie wiele do powiedzenia. Zostawię więc was samych. - powiedziawszy to odeszłam do kuchni.
Ku mojemu zdziwieniu ujrzałam tam siedzącego przy stole i pijącego sok Leo. Spojrzałam na niego podejrzliwie i usiadłam po drugiej stronie.
- Zgaduję, że skaczesz z radości z powodu mojego związku z Harriet.
- Tak bardzo, że mogę cię zgnieść. - burknęłam.
- Nie odpychaj jej z mojego powodu. Mimo wszystko to nadal twoja siostra.
- Nasze relacje to nie twoja sprawa. Nie wtrącaj się, a te bzdury o miłości zachowaj dla siebie. Chciałeś ją zabić, a teraz nagle ją kochasz. Wiem, że coś kombinujesz i dowiem się co, a jeśli skrzywdzisz moją siostrę, zabiję cię. I nic nie będzie w stanie cię uratować, nawet Harriet.
Tuż po moich słowach, wyszedł nic nie mówiąc, a ja powróciłam myślami do Aubrey i Olivera. Wciąż nie mogłam uwierzyć iż są oni przyrodnim rodzeństwem. Zaczęłam się zastanawiać gdzie teraz się osiedlą. Nie chciałam, aby Aubrey wyjeżdżała. Pomagała mi ona w każdej sytuacji. Potrzebowałam jej. Natomiast nie chciałam podążać za swoimi egoistycznymi pobudkami, więc jeśli chciała odejść, miałam zamiar jej na to pozwolić. Cieszyłam się jej szczęściem.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie zdyszany Dylan wbiegający do kuchni.
- Musisz natychmiast jechać ze mną do szpitala. Chodzi o Will'ego.
Czym prędzej pobiegłam do pokoju i wzięłam kluczyki od auta.
- Co się stało? - zapytała Aubrey, gdy zbiegłam na dół.
- To Willy.
- Co z nim? - spojrzała na mnie zdziwiona.
- Nie wiem. - powiedziawszy to wybiegłam z domu do samochodu, przy którym stał już Dylan.
***
Gdy dotarliśmy na miejsce czym prędzej pobiegliśmy do sali, w której leżał Willy. Ostrożnie podeszłam do jego łóżka nie wiedząc czego się spodziewać. To co ujrzałam przeszło moje wszelkie oczekiwania. Na małym, szpitalnym łożu leżał wychudzony, nienaturalnie blady Willy podłączony pod kroplówkę i do innych aparatur. Sińce pod jego oczami wyróżniały się ciemnym, fioletowym kolorem, a kości wyglądały jakby były przykryte cienką warstwą skóry. Chwilę później dostrzegłam iż jest przypięty grubymi pasami.
- Co mu się stało? Dlaczego tak wygląda? Dlaczego jest przypięty pasami do tego cholernego łóżka skoro ledwo żyje?! - wrzasnęłam wściekła.
- Gdy wybudził się po operacji zachowywał się jak opętany. Szarpał się, mówił coś o jakiś głosach... - zawiesił głos. - Lekarze starają się utrzymać go przy życiu, jednakże on odrzuca wszelkie lekarstwa, nic nie je, nie pije. Jeśli to się nie zmieni, umrze w przeciągu kilku dni. - powiedział drżącym głosem.
- Nie dopuszczę do tego. Willy będzie żył. Dowiem się co mu dolega, a do tego czasu będę odbierała jego ból.
Spojrzałam z przerażeniem na mizernie wyglądającego chłopaka i delikatnie dotknęłam jego dłoni. Poczułam nagły przypływ ogromnego bólu, który po krótkiej chwili powalił mnie na kolana. Chciałam ulżyć mu w cierpieniu, jednakże nie byłam w stanie tego znieść. Ten ból był dla mnie za silny, lecz mimo to nie miałam zamiaru się poddać. Uścisnęłam jego dłoń mocniej, lecz gdy zaczęłam się zmieniać w pół wilkołaka, Dylan odciągnął mnie od niego.
- Dylan, on jest na skraju wytrzymałości.
- Wiem, ale nie będziesz już więcej przejmowała od niego bólu. Nie mogę stracić was obu. Wymyślimy coś innego. - pomógł mi wstać. - Powinniśmy już wracać.
- Idź. Ja jeszcze chwilę przy nim posiedzę.
- Cynth...
- Spokojnie. - przerwałam mu. - Nie będę odbierała od niego bólu. Chcę mu tylko coś powiedzieć.
Dylan pocałował mnie w policzek, po czym wyszedł z sali. Tymczasem ja przysunęłam krzesło do łóżka Will'ego i usiadłam na nim. Spojrzałam na jego wychudzoną twarz i zacisnęłam pięści.
- Mogę ci pomóc Willy. Tylko pokaż mi co czujesz. O jakich głosach mówisz? Dlaczego tylko ty je słyszysz? Zapewne sam tego nie rozumiesz... Obiecuję ci, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby wyciągnąć cię z tego. Nie pozwolę, żebyś umarł.
Położyłam swoją dłoń obok jego zastanawiając się czy spróbować jeszcze raz ulżyć mu w cierpieniu. Tymczasem niespodziewanie Willy złapała ją mocno, a ja usłyszałam miliony głosów, które coś szeptały do mych uszu. Wszystko ustało po kilkunastu sekundach, gdy Willy mnie puścił. Spanikowana zaczęłam rozglądać się po całej sali, lecz nikogo więcej nie było. Panowała idealna cisza. Dotarło wtedy do mnie dlaczego Willy zachowywał się w taki sposób tamtego poranka.
Czym prędzej podniosłam się z krzesła i wybiegłam. Pobiegłam do samochodu, wsiadłam do niego i ruszyłam w stronę domu.
Gdy już tam dotarłam, udałam się do salonu i stanęłam przed Aubrey i Oliverem.
- Bardzo was przepraszam, że wam przeszkadzam, ale potrzebuję pomocy. Od tego zależy życie Will'ego. - powiedziałam zdyszana. - Pokazał mi on wszystkie głosy, które słyszy. One cały czas coś szepczą, ale nie mogłam ich zrozumieć, bo jest ich zbyt wiele.
- Cóż, Willy jest banshee, a te głosy to są dusze, które ostrzegają go przed wszelakim niebezpieczeństwem oraz mówią kto umrze, a przy tym nigdy się nie mylą. Im więcej ich jest tym coś gorszego się stanie. Jeśli Willy nie mógł nic zrozumieć, to znaczy, że wiele osób umrze. Gdy tylko wyzdrowieje, pomogę mu je zrozumieć.
- Zostało mu zaledwie kilka dni życia.
Dostrzegłam przerażenie w jej oczach.
- Co zrobiłaś, że ujawnił ci to czego sam doświadcza? - zapytała dociekliwie.
- Powiedziałam mu kilka szczerych słów.
- Zatem będziesz musiała to powtórzyć. Pojadę z tobą.
- Nie. Zostań tu z Oliverem. Poradzę sobie, ale muszę to odłożyć na wieczór. - powiedziawszy to poszłam na górę do pokoju Maddie.
Zastałam ją siedzącą na łóżku i wpatrzoną w swoje dłonie. Widocznie była czymś zmartwiona, lecz nie była to pełnia.
- Wszystko w porządku?
- Uderzyłam Thomasa po tym jak mnie pocałował.
Zaskoczona tą odpowiedzią, otworzyłam szeroko oczy.
- Widzę, że wydarzyło się o wiele więcej pod moją nieobecność niż myślałam.
Dostrzegłam delikatny uśmiech na jej twarzy, jednakże zniknął on po kilku sekundach.
- Aż tak bardzo nie spodobał ci się ten pocałunek czy fakt, że był on od Thomasa?
- Właśnie w tym problem, że obie rzeczy bardzo mi się podobały. Sama nie wiem dlaczego go uderzyłam. Lubię Thomasa i może nawet więcej, ale...
- Ale nie chcesz go zranić. - dokończyłam za nią.
Maddie spojrzała na mnie i pokiwała potwierdzająco głową. Doskonale ją rozumiałam. Sama robiłam wszystko, aby ocalić ludzi, na których zależy mi najbardziej.
- Nie chcę go pokochać i potem zabić podczas pełni. Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
- Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie możemy ocalić ludzi, których kochamy przed całym światem. Poza tym Thomas jest silny i jestem pewna, że go nie zabijesz. Wszyscy pomożemy ci nauczyć się kontroli. - uśmiechnęłam się do niej czule. - A teraz chodź. Czas przygotować cię do pełni.
Wyszłyśmy przed dom i spojrzałyśmy się na siebie nawzajem.
- Co teraz?
- Biegnij do parku Crofton najszybciej jak tylko potrafisz.
- Żartujesz? - spojrzała na mnie zdziwiona.
- Nie, a teraz biegnij.
Tak jak myślałam, Maddie biegła bardzo szybko, lecz jako człowiek, a nie wilkołak.
- Przestań się kontrolować. - podbiegłam do niej. - Biegnij tak szybko jak wilkołak.
- Staram się. - wydyszała.
Zrozumiałam wtedy iż potrzebuje ona pewnego bodźca, więc wyprzedziłam ją i złapałam małe dziecko. Zatrzymałam się przed Maddie i czekałam na nią.
- Co robisz? Po co ci to dziecko?
- Myślę, że będzie wspaniałym wilkołakiem. Mam zamiar go przemienić.
- Co?! - wrzasnęła. - Dobrze wiesz, że jest zbyt małe, aby to przeżyć!
- Powstrzymaj mnie/ - powiedziawszy to wzięłam dziecko na ręce i zaczęłam biec do parku.
Po przebiegnięciu około dwustu metrów, ujrzałam przed sobą Maddie torującą mi drogę.
- Teraz możesz odprowadzić go z powrotem. - postawiłam go na ziemię z szerokim uśmiechem na twarzy.
Madeline spojrzała na mnie wściekła, wzięła dziecko i pobiegła. Byłam bardzo zadowolona z tego, że udało się jej. Chciałam, aby uwierzyła, że potrafi o wiele więcej niż myśli. Chciałam uświadomić jej jak niezwykle silna jest.
Gdy po godzinie oczekiwania Maddie nie wróciła, wiedziałam, że zapewne czeka na mnie rozjuszona w domu. Nie zwlekając ani chwili dłużej pobiegłam tam.
Tuż przed drzwiami wejściowymi ujrzałam ją gotową do ucieczki.
- Wybacz, ale wynoszę się. Nie chcę osiągać swoich celów wykorzystując niewinnych ludzi.
- Nie skrzywdziłabym tamtego dziecka ani nikogo innego. Potrzebowałaś odpowiedniego bodźca.
- Cynthia, skrzywdziłam wielu ludzi w swoim życiu i nie chcę więcej tego robić. Cierpienie innych jest moją słabością, którą wykorzystałaś. - łzy napłynęły jej do oczu.
- Dlatego uciekasz. Maddie, nie możesz tego robić za każdym razem, gdy ktoś cię zrani. Musisz stawić czoła swoim największym obawom.
Dostrzegłam zakłopotanie na jej twarzy, lecz pomimo moich słów podniosła małą torbę ze swoimi rzeczami i odeszła. Chciałam ją zatrzymać, jednakże byłam świadoma swojej porażki. Żadne moje słowa nie były w stanie zmienić jej zdania. Odprowadziłam więc ją wzrokiem ze smutkiem na twarzy. Westchnęłam głęboko , po czym weszłam do domu.
- Witaj kochanie, jak minął ci dzień? - zapytał tata krzątający się po kuchni.
Spojrzałam na niego zdziwiona i zerknęłam na zegar wiszący na ścianie.
- Jest już dwudziesta pierwsza?!
- Tak. - zaśmiał się.
- Cóż, miałam bardzo długi dzień i ledwo stoję na nogach, więc lepiej pójdę już i położę się spać. - powiedziawszy to powędrowałam do swojego pokoju.
Zmęczona położyłam się na łóżku i przymknęłam oczy. Nim się spostrzegłam, zasnęłam.
Z powrotem znalazłam się na polanie z poprzedniej nocy. Znałam dokładny przebieg wszystkich wydarzeń, lecz nie mogłam nic zrobić, aby zapobiec ich rozwojowi. Nie mogłam nawet powstrzymać swojego przerażenia. Przeżywałam to wszystko od początku.
Tak jak się tego spodziewałam, obudziłam się z rykiem z zakrwawionymi ustami i obnażonymi kłami i szponami. Próbowałam je schować, lecz na marne. Chwilę później do pokoju wbiegł wystraszony tata.
- Co się stało? - zapytał zdyszany.
- Nic. Zmieniam się w kogoś kim nie powinnam być. - powiedziawszy to poszłam do pokoju Harriet.
Gdy otworzyłam drzwi ujrzałam Leo i moją siostrę śpiących razem w łóżku. Zacisnęłam pięści ze złości, a z dłoni zaczęły skapywać mi krople krwi. Starając się opanować swoje emocje, po cichu podeszłam do Leo i szturchnęłam go w ramię.
- Co? - zapytał przecierając oczy.
- Chodź za mną. Tylko nie obudź Harriet. - powiedziawszy to zeszłam do piwnicy.
Stanęłam pod ścianą i spojrzałam się na zdezorientowanego chłopaka.
- Czeka mnie kolejny wykład?
- Nie. Potrzebuję twojej pomocy. Musisz mnie pobić.
- Oszalałaś. - zaśmiał się.
- Zaczynam przemieniać się w alfę i nie akceptuję tego. Między innymi dlatego budzę się w postaci pół wilkołaka i nie jestem w stanie sama powrócić do postaci człowieka. To co czyni nas ludźmi to ból, dlatego proszę cię, abyś mnie pobił. Dopiero, gdy będę bliska śmierci, będę w stanie się przemienić.
Nagle ujrzałam szeroki uśmiech pojawiający się na jego twarzy.
- W porządku. Zrobię to z jak największą przyjemnością. - powiedziawszy to uderzył mnie pięścią w brzuch.
Następnie sprawiał mi niewyobrażalny ból za pomocą umysłu. Starałam się nie krzyczeć, jednakże z każdą chwilą cierpiałam coraz bardziej. Gdy spojrzałam prosto w jego oczy, dostrzegłam ogromny zachwyt. Znałam jego uczucia i rozumiałam je. Wydawało mu się iż posiada teraz władzę nade mną i może mnie kontrolować, ponieważ moje życie zależało od niego. Jednakże mylił się. W każdej chwili mogłam się obronić.
Gdy po kilku minutach ból był na tyle silny, że leżałam wygięta na ziemi, powróciłam do postaci człowieka.
- Przestań. - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Dlaczego? Gdybym teraz cię zabił, udowodniłbym w końcu mojej mamie, że jestem coś warty. Poza tym Harriet w końcu przestałaby przez ciebie cierpieć.
- Masz rację. Harriet z pewnością ucieszy się na wieść, że zabiłeś jej siostrę, której tak bardzo nie chce stracić. - wycedziłam dławiąc się krwią tryskającą z mych ust.
Chwilę później cały ból ustał, a ja wzięłam głęboki wdech. Wytarłam krew ręką, a następnie skupiłam całą swoją siłę na regeneracji, która zajęła kilka minut. Wściekła wstała, złapałam Leo za gardło, podniosłam do góry i przygniotłam go do ściany. Powoli zaczęłam zaciskać swą rękę, a w oczach chłopaka pojawił się strach.
- Gdzie jest teraz twoje poczucie władzy? Gdzie cała twoja odwaga? GDZIE?! - wrzasnęłam. - Mogłabym cię zabić jednym ruchem. Dlaczego się nie bronisz? Boisz się śmierci, prawda? Cuchnie od ciebie strachem. - przybliżyłam się do jego ucha. - Nie radzę ci więcej próbować mnie zabić, bo jedyną osobą, która wtedy umrze, będziesz ty. - wyszeptałam.
Gdy puściłam go na ziemię do piwnicy wbiegła zdezorientowana Harriet. Spojrzała przerażona na kurczowo łapiącego oddech Leo.
- Co tu się stało? - podbiegła do niego i pomogła mu wstać.
- Leo pomagał mi.
- W czym?
- To sprawa pomiędzy nim a mną. - powiedziawszy to poszłam na górę do pokoju.
Ujrzałam tam tatę czekającego na mnie z zapakowanym w kolorowy papier pudełkiem w ręku.
- Nie powinieneś iść już do pracy?
- Tak, lecz chciałem ci najpierw dać to. - wręczył mi małe pudełeczko.
Mile zaskoczona zaczęłam je rozpakowywać z uśmiechem na twarzy. Po otworzeniu ujrzałam biały telefon.
- Wiem, że nie jest taki nowy, ale pomyślałem, że warto by było gdybyś jakiś miała. - uśmiechnął się do mnie czule.
- Tato, nie musiałeś. - przytuliłam go w podzięce.
- Ależ musiałem. Wy młodzież nie możecie się teraz obejść bez tych telefonów. Masz tam swoją starą kartę. Oliver oddał, ale telefon niestety przepadł. - powiedziawszy to pocałował mnie czule w czoło i wyszedł.
Mimo radości, odłożyłam nowy gadżet na biurko i usiadłam zmartwiona na łóżku. Zaczęłam się zastanawiać w jaki sposób mam rozwiązać tak wiele problemów. Musiałam ustalić co jest moim priorytetem. Umierający Willy i głosy, które słyszy, moja przemiana w alfę, której nie chcę, niekontrolująca się Maddie i zbliżająca się pełnia czy chłopak Harriet, który jest demonem i chciał ją zabić. Nie chciałam nikogo zawieść, lecz nie wiedziałam również jak pomóc im wszystkim.
Przede wszystkim nie mogłam pozwolić, aby Willy umarł. Nawet, jeśli ocalenie jego oznaczałoby moją śmierć. Byłam na nią bardzo dobrze przygotowana. Na to, aby oddać życie za ludzi, których kocham.